Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/386

Ta strona została przepisana.

piało... Czyż nie lepiej tak żyć, jak ten stary Karowski, czytać codzień fałszywy pamiętnik syna, nie wiedzieć, co się właściwie dzieje, dać się tak okłamywać i w jesiennym słońcu raczkować wzdłuż grzędy...
Przez wzgląd na męża musiała się przed Maryśką ukorzyć Karowska. Przyszła wieczorem do pokoju Maryśki z pewną prośbą, chwiejna, zmieszana, taka odrażająca...
— To ranne przemówienie, — rzekła, — pozwól pani, że chyba obie puścimy w niepamięć...
Maryśka układała już rzeczy w koszu, — bieliznę i pończochy, które lustrowała przy sposobności, nawlekając je na rękę i ramię, aż po pachę.
— Może pani przemówienia puszczać, czy zatrzymywać, — jest mi to zupełnie obojętne...
— Bo ojciec nic nie wie — i niech się niczego nie dowie... Maryśka wzruszyła ramionami.
— Więc czego pani chce?... — Więc, żeby pani, odjeżdżając od nas (dla starego, tylko dla niego) pożegnała się z nami, jakbyśmy się rozstawały w najlepszej komitywie...
Znów się układaj, znów te stare listy Zdzicha, już pożółkłe, niektóre pokreślone niebieskim ołówkiem, — dlaczego, kiedy, przez kogo?... Znów pliki papierów, zbrudzonych wstążek i stosy niepotrzebnych potrzebności i w kącie kosza, jakieś coś, w bibułce... Znów to wszystko, co się wylania stęchłym uwiądem z poniechanych rzeczy, wlokących się uparcie za człowiekiem...
— Owszem, owszem, rozstaniemy się, — powtórzyła obojętnie, — w jaknajlepszej komitywie...
Układała w koszu swój galowy bordo kostjum, gdy nagle zaszemrał jej nad uchem żarliwy stroskany głos Karowskiej: — Mnie pani wierz, skończyłam kursa w Moskwie, najlepiej w trzecim miesiącu... Wtedy operacja...
Maryśka odepchnęła ją, wybuchając brutalnym, pewnym siebie śmiechem...
Pożegnanie odbyło się „pierwszoklaśnie“, — jakby powiedziała Smolarska... Ramkie siedział na koszu i od wszelkiego wypadku czekał, gdyby jakieś wybuchy, lub coś w tym rodzaju... Bił cierpliwie estradowymi lakierkami w ścianę kosza i ślinił kościaną kulę swej laseczki, jak małpa...
— Niechże pan uważa, — zaleciła mu Maryśka raz jeszcze, wychodząc...
Stary Karowski czekał wyelegantowany, w jadalni. Miał