Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/389

Ta strona została przepisana.

— A niech pan sobie wyobrazi, ile jeszcze będę od pana potrzebować...
— No cóż naprzykład?
Obwieściła mu możliwy przyjazd matki... Po jakąś pożyczkę rządową, czy zasiłek... Jeszcze i to...
Cały następny dzień, do szóstej wieczór, postanowiła Maryśka spędzić razem z Felkiem. Dać mu użyć, zabawić się z nim, bo bądź co bądź, może to już ostatni dzień, — w którym twoja matka, nieboże, chodzi po świecie.
Ale nie składała się im ta zabawa... Chłopak wyrywał się, uciekał, nudził w Parku Krakowskim przy łódkach, mało mu po łapach nie dała.
Gdy wsiedli nakoniec do łodzi, pod tytułem „Wanda“ i znaleźli się na środku stawu, spytała Maryśka syna: Powiedz mi dziecko, co ty sobie myślisz o swojej matce?... Czy myślisz kiedy i co myślisz?
Wiosłował z ogromnem zajęciem, twarzą zwrócony ku niej. — Co ja sobie myślę? — Nic. — Że masz mało pieniędzy...
— Dlaczego?
— Dlatego, że gdybyś miała więcej, tobyśmy mogli dwie godziny jeździć a nie jedną...
— Tak myślisz?
Z ponad zielonych brzóz, rozrośniętych dokoła stawu, wychylały się duże, cieniem i srebrem karbowane chmury, niby białe żagle, sunące po niebieskiej toni błękitu.
— A jak myślisz, — pytała dalej, — co ja myślę o tobie?
— Nie wiem, — odpowiedział.
— Jakto nie wiesz?... Nie wiesz, że cię kocham?!
— E-e-e. — Zniecierpliwił się.
— A cobyś zrobił mój drogi, gdybym umarła?...
— Cobym zrobił?
— No tak, — cobyś zrobił?...
Felek, nie przerywając sobie wiosłowania, namyślał się. — Oddałbym twoje rzeczy pani Natalji, żebym mógł dalej u niej mieszkać.
— Masz rację, — uśmiechnęła się Maryśka. Zdało się jej, że załatwili z sobą, w tej chwili jakiś ważny porachunek. Patrzyła na syna, szukając na jego twarzy jakiejś oznaki żalu...
Chłopiec pracował z wysiłkiem, — wiosła mu się z rąk wyrywały... Nareszcie zajechali jakoś z powrotem.