Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/402

Ta strona została przepisana.

— Z koronacyjnego płaszcza jej męża porobione te kapy, — śmiał się Ramkie, już na ulicy, — pamiętam go jeszcze w tym płaszczu na scenie, był wspaniały...
Maryśka zaś zapytała profesora, ni z tego ni z owego, czy widział kiedy morską świnkę, oswojoną?...
Odpowiedział, że nie, — ona zaś obiecała mu pokazać kiedyś jedną, oswojoną i w jeszcze piękniejszej kołderce...
Musiało się udać... Zacięła się, jakby od tego zależało zbawienie świata... Ramkie kręcił się w jej obrotach, prędzej niż fryga...
Otwarła się przed Maryśką szara, gładko pokostowana, niezgruntowana chyba przez nikogo, czeluść władzy państwowej i odpowiedzialnych czynników.
Odpowiedzialne czynniki obstawione były zgrają fagasów, woźnych, władały tajemniczymi dzwonkami ze swych kancelarji... Pędziły osobliwy sposób życia, przechodząc z biura do biura w „zakoconych“ spodniach, z szaremi tekami na prążkowanych brzuchach...
Cały ten urząd ogromny, — w którym mieściło się szczęście bezzwrotnych pożyczek, zależne od paru pociągnięć niebieskiego ołówka i znaku pierwiastka, rzuconego na róg arkusza, — rozpierał się w dawnym hotelu, na plantach.
Trzeba tu było czekać całe godziny w proszalnych ogonkach, z oddechami późniejszych petentów na karku, z niechętnym wypięciem poprzednika, ogrzewającym obleśnie podołek... Trzeba było na godzinę, lub na całe popołudnie uczynić sobie z woźnego najdroższe swe, za dziesięć koron zdobyte, przeznaczenie...
Trzeba było zalotnie patrzeć, jak oddaną skwapliwie kartą wizytową, czyści sobie przy drzwiach chłopak odźwierny paznogcie... Trzeba było nawet pod nieobecność władzy pobłażającym uśmiechem rozgrzeszać ją wobec jakiejś wyrzuconej nauczycielki, która blademi rękoma chwytała się zimnych guzików bedela...
A potem dostawał się człowiek przed oblicze miarodajnego czynnika... Ze zbitego tłumu, wyłuskwiony nagle do przestronnego pokoju, radośnie witał wzrokiem, rozłożoną między papierami bułeczkę z szynką pana komisarza... Olśniony blaskiem władzy zaczynał prosić, oparłszy się subtelnie, nieomal wbrew wszelkim prawom równowagi, o decydujące biurko...