Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/409

Ta strona została przepisana.

podbite słońcem arkady Sukiennic i szare łuki parasoli nad straganami.
— Jakie to dziwne, — rzekła nagle. — Zastanowiło ja. bowiem, że właściwie nic oddawna już niema na tym targu... Trochę jabłek, trochę suszonych grzybów, trochę cebuli...
— Co jest dziwne?
Powiedziała mu swą myśl. Tak zbiedniało wszystko, że już nawet na sprzedaż nic niema... Cóż pozostaje? I jak bardzo szanować trzeba choćby te strzępy dawnej, odgrzewanej przyjaźni... Widzisz Fran, — czym źle zrobiła, zwracając się do ciebie znowu?... Powiedz?... Nie przyjemniejże ci teraz myśleć o mnie?...
Nie rozumiał, do czego zmierza?
— Zmierzam do tego, że my kobiety, niczego nie żądamy od męzczyzn za miłość, — i to was demoralizuje... Nie ceni się rzeczy, za którą się nie zapłaciło... My kobiety, kochamy was tylko dlatego, że nas tak strasznie drogo kosztujecie...
Nachylił ku niej swą ciepłą głowę, pachnącą tytoniem i znanym jej jeszcze z dawna vegetalem. — No, — spytał, — a jeśli i nas zaczyna to kosztować?... Jeśli my też zaczynamy płacić i to bardzo drogo?...
— To się jeszcze pokaże... To się jeszcze pokaże... — Rzuciła mu przytem swój nowo zdobyty uśmiech... Polegało to na tem, iż dziwiły się uśmiechowi wysoko uniesione brwi, wzrok pobłażał, zaś usta rozchylały się cichutko, nie wydając wcale głosu a tylko przyśpieszone tchnienie...
— Więc idziemy na posiedzenie Sejmu?...
Poszli na to posiedzenie, gdzie Ciąglewicz miał nadzieję w przerwie załatwić kwestję trafiki napewno...
— Nie wiedziałam, że takie wystawne schody znajdują się tu u nas, w krakowskim magistracie! —
Wchodzili na górę, powoli, głównym wejściem. — Czy pan się orjentuje?
— Nie trzeba wcale, — zaśmiał się po chwili wyrozumiale, — wystarczy iść za głosem... Nie słyszy pani?
Z głębi budynku donosił się głuchy gwar, przerywany od czasu do czasu wybuchami gwałtownego rżenia.
— To napewno tam, — uśmiechnął się Ciąglewicz, biorąc ją pod rękę, — napewno tam...
W westibulu pierwszego piętra czekała ciemna gromadka polityków, niemających prawa głosu i wstępu... Prze-