Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/41

Ta strona została przepisana.

Zdzich zniecierpliwił się jeszcze bardziej i wyszedł...
Chmury odpłynęły gdzieś w bok i minąwszy sine wieże, leżały pochyło za miastem, podobne do spiętrzonych złomów granitu. Przed Uniwersytetem Ludowym w dużym „kole“ na plantach biegały jeszcze dzieci, wirując splotem białych szmatek... Gonitwa małych czystych głosów więzła w dużych koronach drzew, niby lotne, rozbawione ptactwo... W głębi widać było proste płaszczyzny starych klasztorów i gęste cienie murów, nasiąknięte wieczorną mgłą...
Właściwie, chciał wracać do domu. Ale chęć ta była tak żywa i bezpośrednia, że umyślnie pragnął ją przedłużyć. Żeby się pozbyć niepokoju i niepewności poszedłby do knajpy, do Esplanady, czy Drobnera, gdzieś tak z kolegami, żeby świństwa gadać, ryczeć ze śmiechu, kapelusz na bakier zarzucić, a w gruncie rzeczy z coraz większą radością czekać i pragnąć swego cichego mieszkania...
Jednakże nigdzie nikogo nie zastał i późno już było, — noc.
Leżała nad głośnymi placami ogromna, miękka i głucha.
Trzasnąwszy więc po drodze na stojąco dwie wódki, poszedł Karmelicką do domu.
W kuchni już było ciemno, widocznie służąca już śpi. W pierwszym pokoju paliła się lampa z abażurem, obejmując sztywną rotundą czerwonych promieni nakryty na dwoje stół.
Nakryty z widoczną starannością...
Przy talerzach leżały pęki kłosów, na środku, w wazonie niebieskim, wiecheć polnych kwiatów. Obrus był odświętny, honorowy, ten sam, który kupili w zimie, nosząc się z myślą prowadzenia otwartego domu. Przy karafce przeciętej złotą blizną refleksu błyszczała w kryształowych dwojaczkach, równo karbowana sól i czernił się ciemny pieprz, — miła równowaga smaku z ostrością... Na rogu półmisek z tymi cielęcymi, „odświętnymi“ kotletami, ubrany po bokach rumianą cżuprynką bujnych kalafjorów.
Po całym stole, na niebieskich klingach nożów, na widelcach, na serwetkach w infuły zwiniętych, w blasku czystych talerzy, w perkalikowej głębi polnych kwiatów, na cienkim brzegu szklanek — wszędzie lśnić się zdawało wesołe oczekiwanie.
Przy otwartym oknie na bujającym krześle spała Ma-