Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/411

Ta strona została przepisana.

Jednego z tych starców przyłapał w przejściu Ciąglewicz...
— Ekscellencja pozwoli...
Ekscellencja, nazbyt jednak widocznie zbolały przebiegiem posiedzenia, nie zatrzymał się, a dreptał dalej ku celowi dyskretnego spacerku.
Ciąglewicz trawersem, z boku.
— Łatwo się panu śmiać, panie Kałucki, — wyrzucała mu Maryśka, — tu się moja trafika waży... — Wydostała się z tłumu, aby chociaż z boku śledzić przebieg rozmowy Ciąglewicza z ekscellencją...
Fran wciąż szedł trzema czwartemi postaci zwrócony ku swemu rozmówcy, kłaniając się przy tem skwapliwie... W tych honorach i czołobitnych „prysiudach“ weszła ekscellencja, na końcu korytarza we drzwi, zamykające się hygienicznie tłocznią powietrza.
— No co, no co? — Ramkie wydostawszy się z tłumu, razem z Kałuckim przyłączył się do niej...
— Nic nie wiem jeszcze, — patrzyła wciąż w tamtą stronę, — nic nie wiem jeszcze, widać jeszcze się waży...
— Żeby się nie zważyło, — żartował Kałucki.
Z sali posłów dolatywały ustawiczne wrzenia opozycji jacyś dziennikarze w czarnych, wyświechtanych surdutach zatrzymali się na środku poczekalni. Obok nich, podobna do spasionej myszy, biegła pod górę, brzegiem schodów, znana społecznica, w szarym rajtroku...
Nareszcie wyszedł ekscellencja. Żółtymi, jak selery palcami zapinał notes. Złoty ołówek na czarnym sznurku bełtał mu się aż po kolana...
Z boku Ciąglewicz, w dziękczynnych lansadach...
— Zrobione, zrobione, — oznajmił czekającym... — Nie ulega najmniejszej wątpliwości, sam widziałem... Sam widziałem, jak notował... I pożyczka i trafika... Pewne, całkiem pewne... Nie cieszy się pani?...
— Tak, zapewne, cieszę się, tylko jeszcze troszkę tego nie rozumiem!... — Istotnie trudno jej było zrozumieć, że będzie żyć bez kłopotów i bez trosk... Jakby skały, które ją dotąd otaczały, — rozpadły się — i powstała tak przestronna pustka...
— Owszem, cieszę się, ale żebym to naprawdę zrozumiała, to musimy to oblać... Jakąś elegancką prawdziwą