Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/412

Ta strona została przepisana.

kolacją w hotelu Saskim, czy co?... Potem i tak już wyjadę...
Trafika miała być aż gdzieś w lubelskiem.
Stanęło na tem, że się zejdą wieczorem w Saskim Hotelu. Tembardziej, że jada tam zawsze generał i wdowa po śpiewaku. Ludzie wpływowi, którym wypada podziękować... Zrobi się wspólny stół... Kałucki obiecał przyprowadzić Janinę... Jak się uda, to sobie potem zagramy, zaśpiewamy...
Maryśkę miał konwojować Ramkie.
Zła była na niego, bo niepotrzebnie ubrał się we frak. — Pocóż takie parady?!
— Po co?... — Pani nie wie, co pani dziś przeżywa... W inny świat pani wchodzi!
— W jaki świat? — Dreptała śpiesznie po krągłych kamykach Rynku, bo późno już było.
— W świat interesów, władz, urzędów... Tam, gdzie się robi pieniądz... Gdzie się robi i gdzie się obraca obficie, jak parzona łupa w korycie...
— Cóż to, wiersze panie Ramkie?...
— Tak, wiersze, zobaczy pani!...
— No dobrze, — mówiła, gdy już wchodzili do hotelu, — a gdy będę miała pieniądze, to co wtedy?...
— Wtedy, — wzruszył się szczerze tem, co mówił, — wtedy zachce się pani innych rzeczy... Będzie pani miała do wyboru: — Albo wybrać sobie porcyjkę szczęścia rodzinnego, albo jakąś sielankę... Czy też „haché” rozpustne, — czy może stare konserwy?...
— Będę miała do wyboru?...
W przedsionkach hotelu owiał ją ciepły wywar bajcowanych mięsiw, zgryz dymu tytuniowego i nuta jakiegoś walca, granego na sali.
Ramkie, przebierając kluczami w kieszeni, czekał, aż sobie Maryśka poprawi w lustrze fryzurę. — Już są nasi... — Poznał bowiem w przedpokoju palto Ciąglewicza. — Już są...
— Nagadał mi pan głupstw i teraz mam tremę.
Nie miała żadnej... Niemożna przecież nazywać tremą, niepokoju z powodu nowej sukni... Sukienka prosta, skromna, niby jedwabny liść hawana, ćmiący na twarz złocistem ciepłem. Przy rękawach z wolno puszczonej gazy, przy wycięciu na piersiach i nad paskiem parę smug różowych — oto już cała suknia...
Kapelusz miała do tego, jak marzenie, — w formie ma-