Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/413

Ta strona została przepisana.

lusiej, aksamitnej ruinki, z której, zmarszczoną wstęgą pąsowej liberty, przelewa się, jakby sama krew... Aż na czoło. Jej ciemna twarz, wpisana w łuk przydymionych gazą ramion, podobała się jej w lustrze. Oczy mrużyły się lekko, niczem w przeciągu radosnego światła, po matowych policzkach zsuwał się blask, więznąc w bladych, szeroko rozkrojonych ustach... Ramkie miał rację, te usta miały rzeczywiście kształt zadanej rany...
Odjęta ręce wolnym ruchem od głowy: — No to wejdźmy...
Szli głównem wejściem, między stolikami, przez błyszczące opalonym dymem powietrze, Maryśka, za nią Ramkie, aż spocony ze szczęścia. Aby sobie dodać animuszu, wysuwał naprzód dolną szczękę, ruchem górnej wargi zapychając ryży wąsik do dziurek od nosa.
Maryśka rozdęła chrapki: Znajome towarzystwo siedziało pod ścianą. Na pierwszem miejscu, w zielonych jedwabiach, niby gładka renkloda, tkwiła szanowna wdowa, po prawem jej ręku generał w śliwkowej bluzie, po lewem, w czarnym żakiecie Ciąglewicz, podobny do czarnego strąka. Dalej między panami Janina. Na szarym końcu, jak owalany ziemią kartofel, — Kałucki w polowym mundurze.
W czasie zawijasów przywitania zauważyła Maryśka, że stół przybrany jest białymi kwiatami. To już z pewnością pomysł Ciąglewicza.
Nadawały one sztywnemu płótnu zwiewnej płynności, tuląc się tu i ówdzie do białej tkani, niby niebieskawym cieniem grające perły.
Ledwo zdążyła usiąść, gdy wziął ją w obroty swej kościstej konwersacji wyświeżony generał.
Poczesując stalowe poły wypomadowanego rozdziałku, dzwoniąc szeregiem pstrych orderów, brał od czasu do czasu przedramię Maryśki i przypatrując mu się, uważnie, ni to cennej klindze, składał na niem dziękczynne pocałunki.
— Bowiem tak, tak, rzeczywiście, — skrzeczał dziw z najrozmaitszych języków słowiańskich, skleconą gwarą, — wtedy na górce bei Limanowa... Zjawiła się pani, — wie eine Walkürie...
Ścigał te komplementy tępem spojrzeniem profesor Ramkie i wdowa, z której pleców, niby zielona skóra owocu, zsunął się jedwabny szal, odsłaniając miąższ, znacznie zwiotczały...
Ciąglewicz zaś, stale obrzucając ją komplementami, wy-