Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/414

Ta strona została przepisana.

ciągał się tęsknie ku Maryśce... Układał przy tem swą twarz w model pięknej rzeźby, zupełnie podobnej do tych, jakie wieńczą oparcia empirowych foteli.
A gdy nakoniec koło świetnego stołu, na specjalnym stoliku stanęła jakaś flaszka osobliwa, w srebrnej wazie, z lodem, — miała Maryśka wrażenie, że dociera do mety, poza którą, od dziś, nigdy się już nie cofnie...
— Nie może być większego święta, — rzekł Ciąglewicz napełniając jej kieliszek, — jak gdy dawni znajomi nawiązują węzły stargane... W każdem słowie tyle wrogiej przeszłości, w każdym ruchu tyle nadziei się rodzi...
Maryśka powiodła wzrokiem po sali, by się przekonać, czy ludzie widzą dobrobyt jej i blask... Niestety znaczna część stolików opustoszała już... To, co mówił Ciąglewicz napełniało ją pustą wesołością... Och, — śmiała się z tego wesoło, jak muszą się śmiać bogate kobiety, gdzieś chyba na ucztach, w Nizzy, na południu...
Podawano już kompoty, można się było ruszać swobodniej. Maryśka przesiadła się do Janiny.
— Czy nie marzyłaś kiedy w życiu, — pytała, — żeby spróbować prawdziwie wesołego życia? Żeby było wino ładnie ubrani mężczyźni, duża sala... Ja sobie teraz postanowiłam otworzyć taki sezon... Niech na mnie też raz patrzy ktoś zazdrośnie, płaszcząc sobie nos o szybę...
Nie, — Janina nigdy serjo nie marzyła o tem... Prawdę mówiąc, to właśnie czuje się stworzoną do miłego skromnego życia rodzinnego. Właśnie szukając go, zabrnęła aż tu...
— To jest, — gdzie?...
Trzymały się za ręce, po przyjacielsku...
— Gdzie?... Tu... Szukając tego życia rodzinnego, poszłam do teatru, na scenę, do szpitala, — i aż do Kałuckiego... Nie można bezkarnie chcieć prawdy, — zamyśliła się, przerzucając w sinych ze zdenerwowania palcach, białe jak śnieg płateczki róży. — Gdy tylko chcemy jednego, — życie nas ku czemu innemu na przekór ponosi...
— Nie wierz temu, — dyszała Maryśka lekko, nowym swym uśmiechem, którego nie słychać, bo tylko wązko rozchylone wargi wioną tchnieniem spłoszonym, — temu nie wierz... Jest całkiem inaczej... Trzeba tylko pamiętać, co mawiał jeszcze Smolarski, że człowiek sam nigdy nie jest winien...