Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/417

Ta strona została przepisana.

głosu rwały się z piersi Janiny, Kałucki w polowym mundurze chwiał się przy fortepianie, jak szary ziemniak, cała sala drżała od nieokiełznanych wylewów frazy...
— To nie jest żaden śpiew, — wrzasnął nagle Kałucki. — Morduje się tylko człowiek, słuchając, jakby trupa ciągnął!...
Janina zaczęła coś mówić na swe usprawiedliwienie i znów przeplotła to kilku frazami, wyciągnąwszy je sobie z piersi bezradnym ruchem rąk...
— Also, drugi numer programu, drugi numer, — komenderował generał.
Ramkie, — na skrzypcach, pozostawionych przez muzykanta...
— Mój motecik, pani Maryśko!... — Zeszedł z estrady i blady, jak płótno, zjawił się przed Miechowską: — Więc wie pani, co gram?... Na dole afisza, na samym brzeżku, mój mały motecik...
Ciemne, błyszczące skrzypce wychyliły mu się z pod brody, niby kadłub kościsty... W połowie drogi motecik się zawiązał na jakiś nierozplątany guz... Wpadł w to Kałucki, tłukąc po klawiaturze rozbuchanego walca...
Zaczęto tańczyć. Generał z Janiną, Ciąglewicz z Maryśką...
Te białe róże, — mówił wśród tury Fran, oddychając wonnie na przegiętą szyję Miechowskiej, — znaczą, że wszystko skończone... Ze możemy zacząć na nowo...
Odpowiedział mu jej nowy śmiech, — któremu dziwią się brwi maluśkim aksamitnym łukiem.
Tańczyło się między stolikami.
Maryśce wirowała w oczach twarz Ciąglewicza, zmięszana ze sylwetką Ramkiego. Skrzypek stał na brzegu podjum, oświetlony od dołu, z trupim odblaskiem białego gorsu na twarzy. A smykiem, który lśnił w mruku, niczem sztywna blizna, kreślił takt, — w prawo i w lewo...
— Że możemy zacząć na nowo? — pytała Maryśka, mrużąc w tańcu oczy. — Ach Fran!... Gdyby lew szwajcarski uciekł z pomiędzy wiszących w przedpokoju płaszczów... Gdyby klucz szambelański, ten co leży u ciebie, w gablotce, na kościuszkowskiej filiżance, stanął tam nagle dęba... Gdyby ten krzywonogi Dwernicki, u ciebie, z obrazu wyruszył... Przyznaj, że te wszystkie rzeczy są na swych dawnych miejscach... Widzisz, musiałbyś ponieść zbyt wiele ofiar... A ja