Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/43

Ta strona została przepisana.

Zdzich przebrał się, wrócił do jadalni, uklęknął przed żoną i ostrożnie ściągnął trzewik, a potem pończochę z małej ciepłej stopy. Elastyczna pięta spoczęła nieznacznie w jego gorących dłoniach. Zacisnął ją lekko w palcach, patrząc pod górę.
Ileż razy podkładał swą czupryną pod tą różową małą piętę; ileż razy jedno jej posunięcie wyrwało mu całe pasma włosów, z czego na drugi dzień tak śmieli się oboje...
Smutny grymas pochylał w dół końce ust Maryśki. Widocznie śniło się jej coś... Czoło przecięła pionowa zmarszczka...
Zdzich pochylił się naprzód, opierając głośno bijące serce o miękkie kolano żony... Ostrożnemi dłońmi pełzł wzdłuż konturu jej ud, jakby obejmował dużą gorącą czarę, którą zaraz do ust podniesie...
Lecz grymas nie ustawał, przeciwnie brwi ściągnęły się, niczem kosmate gąsieniczki, a koło wielkiej zmarszczki czoła zarysowała się cała wiązanka nowych cieniów...
Wtedy pochylił twarz tuż nad jej twarzą i tchnąc na nią gorącym oddechem, uniósł żonę ku sobie jednym silnym podrzutem.
Rozpłakała się głośno, jak dziecko... Wymachując przewieszonemi przez ręce łydkami uderzyła go naoślep w twatrz, prosto w oko, krzycząc: Precz, precz, odejdź!...
Przycisnął ją jeszcze silniej, wstrząsnął i dmuchnąwszy w oczy, zaczął wołać: — Cóż ci to, Maryśko, bój się Boga, bijesz mnie, swego męża?! Twego poczciwego Ździcha?! Maryśka!...
I nie czekając odpowiedzi, poniósł ją na łóżko, do drugiego pokoju...
Stoczyli się razem na gładkie zimne prześcieradło...
— Uderzyłam cię? — szeptała mu do ucha — boli, bardzo boli? — Chowała jego głowę w swych ramionach. — Ale śnił mi się ten chart obrzydliwy... Spotkaliśmy go z Felusiem dziś rano... Tak się nas uczepił. Śniło mi się, że tak chodzi koło mnie, kołuje... Możeś ty głodny?
Spletli się, ramiona na ramionach, piersi na piersiach, usta na ustach...
— Że tak koło mnie łazi, taki cichy i głupi... Tylko łazi i patrzy... Ciągle patrzy... Aż straszno... A z ust tak było temu psu czuć surowem mięsem...
Ździch nie dawał jej mówić ani słów kończyć, ani no-