Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/44

Ta strona została przepisana.

wych zdań rozpoczynać... Przerywał je gorącą pieczęcią długiego pocałunku, — aż do bez tchu... Aż zamykali oczy... Aż się im zdawało, że śnią... Aż się im zdawało, że to trwa rok i cały wiek i że już umarli, rozkrzyżowani rozkoszą...
Zaczęli w cichych szeptach wymieniać najmniejsze głupstwa swej miłości... Że w matołku tyle się naskładało pieniędzy... Że wszystko będzie dobrze... A na przyszły rok już wyjadą na wakacje, jak prawdziwi burżuje...
— Te stopy, — wślad za słowami szły jego pocałunki — te stopy będą się płaszczyć na kamykach górskiego strumyka... Te nogi będą się prężyć nad górę... Pierś ta, tak będzie drżeć, gdy będziesz schodzić w dół po łące... A plecy te zegną się, gdy sięgniesz po garstkę zżętego siana...
Maryśka zwinąwszy się w kłębek, skoczyła w głowy na poduszkę, niby chowając się tam, smagła, nasycona odblaskiem księżyca, jak oliwka. Zaś na dole, u stóp, drżał jej kochany chłopiec — bo ty nie jesteś teraz żadnym mężem, ty jesteś chłopcem...
— Tylko mnie jedno martwi... — Pochylił się nad nią, tak, że mogła schronić twarz na piersi, pod cieniem jego brody. — Tylko mnie martwi, że z imieniem twym nic się nie da zrobić, ani go zmiękczyć ani zdrobnić... Ale to tak, jak z samą tobą Maryśka, to samo... Ciebie się kocha i nic cię nie ubywa... Bez ratunku, bez wyjścia, wciąż tylko jesteś najmilsza i najmilsza...
To znów ona spływała ku niemu z góry, niby powolny, smagły posążek, który ożywa nagle... I znów kurczy się i znów, zebrany w sobie, — klejnot gładkości i połysku, — spoczywa w zamknięciu uścisków...
Zaś po chwili odpływało wszelkie szaleństwo i zażyły spokój nasycał wszystkie członki. Chowali się oboje w kąt cienia, wysoko na poduszki i tam trzymając się za ręce, zaczynali stateczną, serjo rozmowę, o znajomych... Dlaczego Zatorscy mają mieć znów dziecko — to jest nonsens i barbarzyństwo... Dzikość... — Że się też ta kobieta tak zamęczać daje... Co Kałucki myśli sobie o swych porzuconych dzieciach i że los takiej matki jest straszny, a Stanisława nic temu właściwie nie jest winną...
— Ale jabym się za tobą nie obejrzała, żebyś mnie porzucił... Pamiętaj...
— Czy Smolarski i Janina nie mają się do siebie?... Ta