Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/45

Ta strona została przepisana.

dziewczyna nigdy do niczego nie dojdzie... Dlaczego? — Bo tak, zobaczysz... Czy Zatorski nie jest „taki“ i na ciebie tak zgóry nie patrzy dlatego, że należy do tego „Strzelca“?... Nie wolałby się doktoryzować!? Czy bardzo drogo kosztował dzisiejszy „Czarny Osioł“?... I patrz, widziałeś jaki ten Feluś nerwowy, tak się dziś rozpłakał przy tym metronomie?...
Zdzich słuchał, sam plótł też co bądź, trzy po trzy, w silnem swem ręku ściskając małe, miękkie dłonie Maryśki. Uginały się bez oporu, niczem ciepły wosk. Albo rozszerzał jej palce szeroko i każdemu się przypatrywał, niby żywemu dziełku, żywemu stworzeniu... Albo zgarniał wszystkie w ściśniętą wiązkę i całował końce, śmiejąc się, że są małe, jak bazie...
Niespodzianie dla obojga rozmowa się urywała... Przenosili się głowami w nogi łóżka, by patrzeć na księżyc i całować się ustami, polepionemi słodkiem jego światłem. Leżąc tak mogli byli widzieć objęty ramą okna, malutki skrawek ogrodu, który się ciągnął daleko, za tyłami domów... Widzieli też parę drzew owocowych, splątanych gęstwą niebieskich gałęzi, srebrny włos traw i wielki klin ciemnobronzowego cienia, padający z za węgła...
Wpatrzeni w ten ogród, zapadali w takie milczenie, że nie słychać było kropli najcichszego pocałunku, że słyszećby się dało spadanie nitki pajęczej...
To znów, nienasyceni szczęściem milczenia, szeptali sobie jakąś prawdę najgłębszą, codzienną, jak kruszyna znikomą, a przecie tak odwieczną... Że to było napisane na śniegach zimą, na łąkach latem, że to było przewidziane na chmurach różnych i w rozmaitych pogodach... Że ku temu szło, jakby się ktoś najlepszy i najmądrzejszy zawziął, by ich połączyć...
Jak ona wydostawszy się nareszcie z małej podhalańskiej mieściny, tu, w Krakowie chodziła na studja... A on przyjechał tu na Uniwersytet, aż z Drohobycza. Dlaczego nie do Lwowa?... Albo, dlaczego odrazu nie odbywał służby wojskowej. O, — wielkości losu!...
— Inaczej nigdybym cię nie poznała!
Rozsunęły się przed nią te rozległe możliwości — coby było wówczas... Więc przycisnęła głowę Ździcha do serca, by słyszał jak bije, by nie domyślił się nigdy, że usta się z nim całują, a ona myśli o kimś innym nieznanym...
Lub w wartkich, dręczących pogoniach, łapiąc się jak