Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/48

Ta strona została przepisana.




II.

Już rzeczywiście! Już rzeczywiście!! — Gorąca fala zalała serce Maryśki, w oczach rozsypało się mrowie czarnego ziarna...
Już rzeczywiście!! — Można to sobie było sto razy powtórzyć, można się było na pamięć nauczyć... Czyż to tak trudno nauczyć się na pamięć dwuch słów!... Ale zrozumieć!
Ale kto potrafi to zrozumieć?...
Rzuciło się na nią, opadło ją...
Teraz jedyny ratunek koniecznie pamiętać, że prócz tego co się dzieje, są tak, jak były, i tak, jak były, będą powszednie dnie, — potem niedziela... Znów powszednie dnie, — potem niedziela...
To jest ostatni ratunek!!!
Niech wrócą najgorsze, ale tamte, — wspólne... Niech musi się zrywać w zimie nie o szóstej, lecz o piątej rano, niech wszystkie drzewa uschną i nastanie twarda zima — twarda, lecz wspólna...
Niech sobie w te wszystkie zimy Maryśka nie może kupić żadnego futra, niech jej jeszcze bardziej marzną końce piersi i wogóle! Niech się stanie wszystko najgorsze, — ale wspólne najgorsze!...
Tymczasem najgorsze już się stało — a wszystkie kamienie trwają, a zakopcona hala dworca jest — i jest! I są jakieś fotografje badów, czy niemieckich zameczków za szybą i nic nikomu nie szkodzi!...
Wszystko się mieści, łączy, — tylko Maryśka nie mieści się, nie łączy, — będzie sama...