Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/51

Ta strona została przepisana.

tecznie, w chaosie u wszystkich szkód i żalów, że ludzie są ciepli. Oprzesz się, jak pies,..
Ciąglewicz, naciskając lekko jej ramię uspakajał: Niechże pani nie płacze, mój Boże, wszystkich nas to czeka... Wszystkich nas to samo czeka, to samo... — Mówił to spokojnie, głęboko przekonany, że jego to nie czeka, czekać i spotkać nie może... Bo są ludzie, którzy muszą mieć lepiej, niż inni, nie dla żadnych swych zalet; a poprostu dzięki pieczy samej przyrody, która uczyniła ich delikatniejszymi.
Smolarski wciąż głaskał dookoła powietrze, a Maryśka kurczyła się pod łagodnym ruchem jego dużych dłoni...
Zdało się Maryśce, że płacze za całe życie, że umrze tu na miejscu, że wypływa z niej wszystka treść od góry do dołu, — aż z samych biednych stóp...
Ciąglewicz wciąż pocieszał i przemawiał. Istotnie współczuł Maryśce. Czyż jego żona nie płakałaby jeszcze więcej...
Trzeba rozumieć ludzi i trzeba im pomagać. Mimo, że ludzkość przeszła już to wszystko tysiąc razy...
— Ja wierzę, pani Marjo, w szczęśliwą gwiazdę Zdzicha, nie tacy, jak on mają pecha... — Tłumaczył jej istotę tego jakiegoś ładu, syntezy, którą Zdzich miał w swem życiu. Ten jego zawsze dobrze rozdzielony czas, ten porządek, nieomal system najdrobniejszych chwil... Tacy ludzie nie mogą doznać... — Dość długo kręcił się około tego, czego nie mogą doznać tacy ludzie... Bo dlaczego w końcu Zdzich nie miałby zginąć, jak tysiące innych, którzy zginąć muszą... O statecznie jest to dziś w końcu kwestją małej wzmianki w gazecie, — rzecz całkiem łatwa i prosta...
Maryśka zaś, usłyszawszy słowo synteza i system i to, że Ciąglewicz mówi o Zdzichu w czasie przeszłym, rozpłakała się jeszcze bardziej.
Ruszyła ku szynom, na wolną przestrzeń, za hukiem, za echem, które się wciąż jeszcze wielkiemi złomami rozgłosu łamało się w słonecznej, żelazem pożyłowanej oddali dworca.
— Bo istotnie, — mówił Sm olarski do Ciąglewicza, postępując za Maryśką — jakże pocieszyć, cóż powiedzieć? Prawda?
Ciąglewicz zdjął słomkowy kapelusz okrągły z czarną wstążką, otarł czoło i nic nie odpowiedział.
Maryśka w ślepym rozpędzie żalu nie mogła dojść daleko. Właśnie spuszczano siatkę, odgradzającą peron od to-