Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/57

Ta strona została przepisana.

sztab ołowiu, stały zwrócone ku sobie, oddziały krakowskiego pułku piechoty.
Z całego rynku, z chłódka pod wieżą ratuszową, od starego lwa przy wrotach, na którym każdy z tych żołnierzy kiedyś siadał oklep i bijąc gołemi łydkami po zimnych żebrach kamiennych jechał w świat... z pod białych słupów stróżujących dokoła Panny Marji, złączonych łańcuchami, które każdy z tych żołnierzy kiedyś huśtał... ze wszystkich okien, w których teraz, niby smażone w cukrze orzeszki, widniały twarze mieszkańców... z białej, perlistej chmury gołębi, co drżała między wieżami, osiadając śniegiem roziskrzonym na zielonej miedzi dachów... z czarnego tłumu, co się mięszał na bruku... z fioletowej wzierni ulic, biegnących do podnóża kamiennych kościołów... z rzeszy chłopów, co tu przyszli w krasnych i niebieskich kaftanach, ciżbą maków i bławatów... z roju wiejskich bab, co tu pstremi grzędami seradeli wystają, z białą flotylą kaczek, z indykami podobnymi do olbrzymich amuletów, z kojcami drobnych kurek u stóp, same jak wielkie sztuki świetnego drobiu białe i nakrapiane wszystką ostrością barw... z całego narodu i murów i kamieni i błysków zmięszanych i potarganych głosów i naw et z mgły światłością puszystej i nawet z nieba, słońcem do białości przypieczonego — szedł jeden wielki, pełny krzyk pożegnania...
— To jest bardzo mądre i chytre, — mówił Smolarski, — że żołnierzy tak ustawiono, by sobie w tej chwili musieli patrzeć w oczy... To ma moralne znaczenie...
— Ach — dlaczego Smolarski ciągle jakieś sentencje wygłasza?... Maryśka wolała już Ciąglewicza, który statecznie z wyżyny spokoju i dobrego wychowania przyjmował cierpliwie najsilniejsze wrażenia.
Pomiędzy frontem oddziałów przechodzili tam i napowrót oficerowie, z szablami u boku, które rzucały oślepiający blask. Wszyscy mieli liście dębowe na czapkach... Pewno liście dębowe z Panieńskich Skał... Któż tam w lecie nie chodził?! Kto nie krył się w cieniu wilgotnego pagórka, kto nie całował u brzegu syczących łamów zboża, kto nie szeleścił na kochanej ściółce parowu!...
Na czapkach mieli żołnierze dębowe liście a jeszcze majono im broń, mieli na lufach i na bagnetach kwiaty... Kwiaty i wstążki, żeby ponieśli strzępek krakowskiej tęczy daleko, daleko w samo serce nieprzyjaciela...