Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/61

Ta strona została przepisana.

— Doktór mnie się pyta, — trzepała Janina, — czy ja potrafię, czy nie zemdleję?... Trzeba przyznać, że doskonale mi w tych białych fartuchach. Ale owszem, miło mi było, bo jednak znał mnie ze sceny. Powiada, pani, jako artystka... Człowiekowi się zdaje, że o nim nie wiedzą, a tymczasem tych parę występów, — bo przecież nie dano mi grać, — i już pamiętają... Nagle ucałowała Maryśkę w oba policzki. — Świat nie jest jeszcze taki zły... Teraz, gdy mocarze wezmą się za bary, może na nas słabych nastaną trochę lepsze czasy...
Smolarski łypnął swemi zielonemi oczyma. Ciąglewicz zaśmiał się serdecznie.
— Bardzo słusznie, bardzo mądrze pani mówi. — Wiedział doskonale, wiedział to choćby ze swego studjum, że na tych słabych przychodzi czas, albo po śmierci, albo w każdym razie grubo za późno...
— A cóż, nie? — Czekajcie jeszcze wam dam cukierków. Potem lecę dalej. — Małe różowe jej palce szukały, niby grabki wśród kluczy, flakonów, sztyftów z karminem, listów i lusterek. Cały ten kram dzwonił w torebce, jak lód.
Ciąglewicz spojrzał ukradkiem na zegarek. Miał jeszcze parę godzin do obiadu. Podobała mu się Janina. Jej malutka, drobna twarz sprawiała tak dziewczęce wrażenie, a przytem tyle w niej było stanowczości i tyle wdzięcznego zepsucia!! Pachniało od niej szminką i jakiemś świątecznem ciastem. Zdaje się też, że nosiła suknie bez halki, bo widać było pod czarnem kloszem jedwabiu zarysy smukłych ud.
Wszyscy czworo sysali landrynki, szeleszcząc w palcach pergaminowemi papierkami.
Maryśka zamknęła usta i zapatrzona ponuro przed siebie czekała, aż się w nich cukierek roztopi.
— Więc doktór się pyta, — przypomniała sobie tok opowiadania Janina, — czy potrafię, czy nie zemdleję, bo tu żartów niema, ani żadnych ceremonji. Moi złoci, kto ze mną robił ceremonje?! Chyba pan jeden, panie Smolarski?... Bo zresztą nie wiem... Ale też mu odpowiedziałam: Wolę, panie doktorze, mężczyzn bandażować, niż żeby mnie oni ściskali...
Zwróciła się do Maryśki. — Ale jeszcze jedno, musi mi pani dziś po południu pomódz w kweście. Wszystkie młode ładne kobiety Krakowa zbierają.
— Na co, na co? — spytał Ciąglewicz.
— Na co? Pan rzeczywiście ciągle, jak prokurator. Na