Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/66

Ta strona została przepisana.

mu w końcu miłość lepszego, przyniosła? Zastanowił Ciąglewicza ten przemożny muł życia, dzięki któremu czy to z miłości Batorego, czy Ciąglewicza, musi w końcu pozostać tylko rytuał pustego dnia, nudnego moresu, przyzwyczajenia... Czy nie o to w końcu płacze pani Maryśka?... Czy nie jest wyższym typem taka Janina, która sobie radę musi dawać sama, zapewne rozkosz bierze byle gdzie, przy drodze, ale też ma odwagę przy drodze kończyć rachunki...
Uzmysłowił sobie nagle, że żona jest tylko pewną formą ociężałości mężczyzny... Forma ta gwarantuje społeczeństwu uległość mężczyzny wobec narzucanych warunków. I o to, taki płacz, jakby kto wodę lał z butelki... Właściwie należałoby Zdzichowi zazdrościć...
Maryśka płakała nad losem domu i Felusia... Po przez jej wzrok utkwiony w kawałeczek ogrodu, widoczny z sypialni, w ten mały skrawek zieleni, który tak pięknie im świadczył w czułych nocach błogiego małżeństwa, — prężyły się jakoweś smugi, wspomnień. A najwyraźniej, — jak Zdzich, wychodząc podniósł sobie Felka, aż na piersi, przekręcił na wprost małą twarz chłopca i pytał: Będziesz pamiętać?... Poznasz mnie, jak wrócę? No powiedz, poznasz?...
Zaś Feluś uszczęśliwiony kiwał w odpowiedzi głową.
Teraz, z wielkiej rozpaczy aż odsunęła chłopca. Załzawione jej oczy utknęły bezmyślnie w malutkiej wesołości ogrodu pośród siwych gałęzi czarnych pni.
Feluś stropił się bardzo i zamyślony usiadł na ciepłem biodrze matki, głowę oparłszy taksamo, jak ci dorośli ludzie, których widział niedawno siedzących rzędem pod murami kasami.
Ciche przewracanie kartek z sąsiedniego pokoju, doprowadziło Maryśkę powoli do równowagi. Ujrzała nagle wyraźnie, zmięte rozrzucone posłania łóżek, pantofle Zdzicha, wielkim krokiem skierowane ku oknu, drelichowe firanki upięte nad oknami w wielkie rozety.
— Ach tak, tam jest ktoś, obok w pokoju... Zawstydziła się głęboko tej ciszy, w której tak długo pozostawali...
— Tak nie można...
Wreszcie wyszła z Felusiem do jadalni.
Ciąglewicz siedział tyłem do drzwi, twarzą do okna. Cieniutkie pasemko dymu papierosa snuło z jego włosów, niknąć na tle czystego nieba.