Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/68

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem.
— Ja. — A wiesz, kto będzie teraz poprawiać zeszyty chłopców?
— Nie wiem.
— Ja.
— I nic ci nie żal Felusiu?
— Kiedy muszę — odpowiedzał poważnie. Zgramolił się ze stołka, poszedł do sypialni i wróciwszy w starej marynarce ojca, która się wlokła za nim po ziemi, usiadł przed biurkiem.
Maryśka patrzyła na niego, z nieznaną sobie dotąd przymieszką zakłopotania.
Założył długi ołówek czerwono-niebieski za ucho i zatarł malutkie ręce raz, drugi, trzeci, — tak samo, jak Zdzich, gdy miał się brać do pracy.
W znużonych oczach Maryśki powoli, powolutku mięszać się jęło czyste niebo z szarymi murami naprzeciwka, syk wody rozgrzanej na kuchni zlewał się z światłem słońca.
Do znużonego serca przystępował jeszcze jakiś ułamek dzisiejszego rozstania... To znów wszystkie kłopoty zasłaniała złota głowa Felusia, z dumną ważnością pochyloną nad biurkiem.
Chłopiec przewracał oburącz wielkie kartki skryptu i gwizdał przytem, tak samo, jak zwykł to był czynić Zdzich.
Nareszcie jakaś leniwa zgoda objęła duszę Maryśki. Wszystko spłynęło w czystej słonecznej toni. Nad brzegami cichego przepływu ukazywało się od czasu do czasu, w drganiu znużonych powiek, duże biurko męża, przy którym siedział raz Ciąglewicz, to znów syn, jakby malutki Zdzich w za szerokiej bluzce, poprawiający rozburzone skrypty ojca.
Zasnęła.
Feluś pracował gorliwie. Stawiał czerwone sztrychy i kulasy, czasem przekreślał jakąś stronicę... Musiał połączyć kreskami wszystkie kropki. Gdzieniegdzie wypełnić niebieskim ołówkiem litery „o”. I podkreślać co trzeci, czwarty wiersz... Ciągle podkreślać przecież...
Uporawszy się ze skryptem, zabrał się do leżących w głębi szuflady listów. Owinięte one były czerwoną wstążeczką na krzyż, tak samo jak opłatki, które się podaje na wilję, przed przyjściem Aniołka.
Rozwinął wstążeczkę i zaczął poprawiać listy. Gdy mu