Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/70

Ta strona została przepisana.

— Jak wszystkich biorą, — krzyczała głosem, krzykliwym, wiejskim, ostrym, — to niech sobie biorą! Jak pan poszedł, to niech sobie poszedł. Co mi teraz wszyscy i co mi nasz pan!
— Ty! Ty! — groził Feluś, klękając na krześle przy biurku co ty sobie myślisz!!! — Bał się, że Nastusia zacznie bić Maryśkę i bardzo groźnie marszczył brwi...
— Co mi wszyscy! Co mi wszyscy, — ale... — Głos się jej rozłamał, z gardła wydarło się chrypienie. — Ale mi zabrali mego chłopca!..
Maryśka nie zdążyła usiąść majestatycznie, niby na sąd, gdy Nastusia zwaliła się do jej kolan, szlochając i przeklinając. Przykrótka bluzka podjechała wysoko, odsłoniwszy naprężoną silnymi mięśniami, mokrą od potu koszulę.
Feluś przestał grozić. Patrzył jednak z pewnym niedowierzaniem na czarne, zbite na róg stopy służącej.
Maryśkę zdjęła litość głęboka i szczęśliwa rozkosz wspólnego cierpienia... Jedną rękę trzymała na drżącej głowie Nastusi, do drugiej płynęły ciepłe rzędy łez...
Wygładziły się nagle rozrośnięte wszędzie, nierówności losu, rzewna swoboda przydała teraz słowom Maryśki prawdy i lekkości...
Mówiła o długiem czekaniu... Zapatrzona w płat nieba i powiewy jakiegoś pierza, płynące z cichym wiatrem, — radziła wytrwanie, cierpliwość i stałość...
Słowa jej nie trafiały do przekonania Nastusi. Dziewczyna przeczyła głową, wyklinając grubo, że niedoczekanie ich, — niedoczekanie!..
Jeśli go nie będzie, jeśli nie wróci, to z każdym pójdę, z pierwszym lepszym, z każdym, bo co mi?! Wszystko jedno — żebym miała zginąć pod płotem!..
Ale trafiały do przekonania Nastusi malutkie, delikatne pieszczoty Maryśki, łagodny ruch ręki, płynący tam i z powrotem po włosach... Miękka pachnąca dłoń, do której spływały wszystkie łzy, jak do kropielnicy... Jeszcze zrywało się w piersiach złe bezsilne warczenie. Pęki słów; bezwzględnych, twardych, dzikich i skuczenie uparte, — lecz coraz słabsze...
Maryśka zrozumiała, że się już w dziewczynie przesila... Czuła się w tej chwili zacną, kochaną, dobrą... Z prawdziwym żalem i z wielką serdeczną troską podniosła ku so-