Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/74

Ta strona została przepisana.

wrócili głowy: To pani Miechowska, mamusiu, pani Zdzichowa. — A potem najmłodszy, głosem aż ściśniętym od wzruszenia i dumnego żalu, na całą salę: My niesiemy pierścionek i drogie rzeczy... Wszystkie pierścionki...
Twarz Zatorskiej przesłoniła się ciemnymi rumieńcami, powieki zaczęły drgać. Wąziutki klinek odkrytego ciała na piersiach zapadł się nisko: Cicho, chłopcze, cicho, — nie można, — granatowe cienie uśmiechu rozbiegły się po policzkach...
Maryśka podeszła do niej.
— Ach pani Marjo, — rzekła Zatorska, ocierając pot z czoła — co za czasy.
— Bardzo ciężkie czasy...
— Ciężkie, ale najdroższe... Teraz proszę pani dojdziemy do swego... Będziemy mieli ojczyznę... Przyprowadziłam chłopców — niech patrzą, niech widzą, niech czują...
— Czy to prawda, że pani oddaje pierścionki? — Jakaś dziwna niechęć rosła w Maryśce...
— Zatorska zawstydziła się. — Pierścionków żadnych nigdyśmy nie mieli, pani Marjo...
— No tak, więc obrączki?... — Maryśka niedowierzająco pokręciła głową. Zatorskiej przeleciał, przez oczy, szary malutki przestrach. Ale wszak mówił jej mąż, bohater, że z niczem liczyć się nie trzeba, że wszystko należy, nie to, co ludzie mówią — poświęcić... Bo w poświęceniu jest ofiara a w każdej ofierze jest na dnie handel... Więc nie to... Ale poprostu, że wszystko trzeba z radością darować... Choćby ta żona, ten dom, zostawał z sześćdziesięciu koronami na całą wojnę... To wszystko nic... I to co ma się urodzić, co się tak rusza pod sercem... Ten wiesz co? Ten twój śliczny uśmiech na poduszkach i gorące objęcie... Wszystko poświęcić...
— Proszę pani, — rzekła Zatorska, ogarniając żylastemi dłońmi trzy głowy chłopców. — Cóż tu mówić?... Mój mąż dziś poszedł, zostaję sama, i co? Mam obrączek żałować?!..
— Mój mąż też dziś poszedł, — odpowiedziała chłodno Maryśka — i dlatego właśnie, nigdybym się nie pozbyła tych pamiątek.
— Co! — uradowała się Zatorska. — Więc pani mąż też jest w Strzelcu....