Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/75

Ta strona została przepisana.

— Nie jest w Strzelcu, — żachnęła się Maryśka, — ale poszedł jak wszyscy inni.
— Nie jak wszyscy inni, — bo naszych będą wieszać... Zatorska, uśmiechnąwszy się smutnie, ruszyła ku drzwiom powolna, płynna w ruchach, niby w proroczym śnie.
— My się spieszymy — odwrócił się ku Maryśce najmłodszy chłopak — bo my niesiemy wszystkie pierścionki, proszę pani.
Z drzwi z których wychodziła Zatorska, wybiegła Janina. Skrzyżowały się w przejściu.
— Więc jest pani, nareszcie, pani Maryśko! Tylko prędko, bo inne już wyszły, nie możemy dać się prześcignąć!.. Kto więcej zbierze, ten widać miał większe powodzenie...
Wstyd ogarnął Maryśkę... Jakby miała robić coś nie właściwego, bez zapytania, pozwolenia, czy choćby, bez uśmiechniętego kiwnięcia głową Zdzicha...
— Puszka w garść i marsz w świat!
Ostatecznie zgodziła się.
Wyszły na ulicę.
— Proszę patrzeć, jak ja to robię, — pouczała Janina. — Trzeba mieć trochę taktu tylko. Zresztą entuzjazm jest tak ogromny, że nikomu miłemu i młodemu niczego nie odmawiają. Teraz dopiero można żyć... Teraz dopiero i nas się będzie szanować...
Z początku „wszystko“ robiła tylko Janina. Maryśka szła krok za nią, z fałszywym, przepłoszonym uśmiechem, potrząsając puszkę, do której poprzednio wsypała wszystkie swoje drobne.
— Niech pani napastuje — radziła Janina — jakby wszyscy byli znajomi. Zresztą w tym wspólnym nieszczęściu jest tak rzeczywiście... Wszystkich nas łączy dziś tosamo...
Maryśka kiwała głową, w cierpkiej chmurze benzyny samochodów i krzyczała nieśmiało jakieś słowa odpowiedzi...
Teraz środkiem gościńca jechali ułani. Od koni szedł słodki zapach. Klask kopyt uderzał tak mocno... Na siodłach siedzieli żołnierze rozparci, bezmyślni i dumni.
— Tylko źle jest, — mówiła Janina, potrząsając skarbonką, — bo drobne gdzieś się pochowały... Zamożna publiczność musi dawać tylko banknoty. Trudno...
Wchodziły na planty. Janina zatrzymała się.
— Pani Maryśko, radość mnie rozpiera. Czuję, że żyję