Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/76

Ta strona została przepisana.

jestem, że coś się dzieje... Chodziłyśmy razem do sztuby! Mówmy sobie ty! Co tam, — było nie było!
Na środku Alei wzięła Maryśkę za szyję i pocałowała w usta.
Panowie, przechodzący blizko, dali im brawo.
— Róża i fijołek, róża i fijołek — wołali, obstąpiwszy je dokoła.
Janina miała na sobie różowy kostjum z grubego żaglowego płótna, które się gięło zwięzłym łukiem przez piersi. Wysokie białe buciki widniały z pod krótkiego obrębu sukni, jak dwa cieniutkie białe kopytka. Ciemny fijolet kostumu Maryśki lśnił jeszcze wydatniej, oblany słońcem.
— Róża i fijołek, róża i fijołek.
Ktoś sypał pieniądze do puszki Janiny, ale trzej panowie z złotymi łańcuszkami i złotymi plombami w roześmianych ustach koniecznie się uparli, że rzucą tylko do puszki „tego fijołka“.
Maryśka nie znała ich, nigdy w życiu chyba nie widziała, więc skądże im się to wzięło? Czuła, że rumieni się.
Panowie z niebieskiemi dziesięciokoronówkami w palcach nastawali ze wszystkich stron.
Zupełnie nieokreślona radość zaświtała w piersiach Maryśki. Odwróciła się i schyliwszy głowę, tak, jakby miała ubóść, czy przebić jakiś mur, z stanowczą decyzją odeszła na boczną ścieżkę.
Właśnie od nich ani grosza nie przyjmie, właśnie od nich ani grosza...
Lecz panowie pośpieszyli za nią i dognawszy, znów obstąpili.
Maryśka spłoniona i przestraszona z czerwoną puszką przy piersiach, patrzyła na nich srogo.
Stała na skraju plant. Po lewej jej ręce roiła się w słonecznej głębi ulica Szewska, oparta o amfiladę różowych Sukiennic. Po prawej Karmelicka, niby dwoma złotemi klamrami, obramiona dwiema błyszczącemi kawiarniami... Przed każdą z nich, odmętem drżącej piany, kłębił się tłum rozsiadły przy stolikach, lub między nimi krążący. Matowe plamy ubrań mężczyzn, poprzeczne płaszczyzny stolików, strzyżone kule kawiarnianych drzew, rozbłyski napojów, podawanych w smukłem szkle, — wszystko to mieszało się razem w jeden pstry miał drżących okruchów...
Przed frontem obu kawiarni, z ulic tu skrzyżowanych