Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/77

Ta strona została przepisana.

płynął po gładkim asfalcie, wśród trąbienia, okrzyków i braw, wielki ruch wojska. Plecy objuczone, ceglaste twarze z pod ciemnych daszków, tysiąc rąk wymachujących rytmicznie przy boku, niby tysiąc ruchomych małych bocheneczków. Tysiąc podeszew odchylonych i znów do ziemi przywartych... I twarze, które się pamięta całem sercem, na cały wiek sekundy i które się natychmiast nazawsze zapomina — twarze, szeregi...
Wszystko na pomoc Zdzichowi??
Wołałaby się teraz pod ziemię zapaść, niż bronić się tu przed tymi obrzydliwemi mężczyznami... Mimowoli rzuciła okiem, gdzieby można uciec.
— Pani nie może nam odmawiać, — rzekł wreszcie jeden z panów. — Zbiera pani nie dla siebie a dla Ojczyzny, czy na jakiś cel, — wszystko jedno. Kto się podejmuje zbierać, ten musi brać... Nas nic innego nie obchodzi!
Przed oczyma jej wyciągnęły się trzy silne ciemnym włosem sproszone ręce. Jedna za drugą dążyła do czerwonej szpary puszki, wpychając weń z trudnością niebieski banknocik. Przyciskana do piersi skarbonka obruszyła się w rękach Maryśki, napełniwszy ją zgrzytem blachy i niewytłumaczonym wstydem... Szorstki chłód przebiegł jej ciało...
Panowie, śmiejąc się, odeszli.
Z tyłu nadbiegła Janina. — Widzisz kochanie, widzisz jakie masz powodzenie! Ach, wy mężatki, zawsze nas zdystansujecie...
Niesmak ogarniał Maryśkę, było w tem wszystkiem coś nader ulicznego, fachowego, jakaś nieuchwytna obrzydliwość...
Umówiły się, że się spotkają wieczorem w Teatrze Ludowym, gdzie Janina gra i gdzie Maryśka odda puszkę z uzbieranymi pieniędzmi, — chociaż nie wiem, jak mi pójdzie, bo dosyć mam już tego wszystkiego...
Potem, wzruszywszy ramionami, poszła Maryśka zbierać. Na co? Na to... Na to jakieś powszechne warjactwo, czy na cel wspólny, czy Polskę, czy na artylerję, czy też może na papierosy dla rannych? Pewno i tak w końcu rzecz właściwa nie dojdzie do skutku a pieniądze może dostaną jacyś biedacy...
Ujęła się jedną ręką pod bok, a drugą potrząsając pieniędzmi, pochylona naprzód, ruszyła w stronę kawiarni...
Przy wejściu złapał ją Smolarski. Kazała mi pani Ja-