Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/80

Ta strona została przepisana.

Myślał, że ją dobije, a tymczasem pokrzepił... Tyle w niej było do rozdania dla wszystkich smutnych i zgryzionych, że mogłaby jeszcze sama pocieszyć doktora.
— Tak, tak, złociutki doktorze, filozofja filozofją, a obowiązek obowiązkiem.
Poszła sobie od niego jeszcze bardziej bezpańska...
Tymczasem Smolarski, strzygąc trójkątnymi uszami, przypomniał sobie, że u pani Ciąglewiczowej na Salwatorze jest bardzo ważne zebranie. Że Janina nie może tam pojechać, bo dziś premjera, ale zaklina panią Maryśkę... Pewno się już zaczęło, — bardzo ważne w sprawie „ligi kobiet“, oraz informacyjne, oraz, co do urządzenia warsztatów i zebrania zasobów bielizny dla Strzelców...
— Że też te rzeczy, — pomyślała Maryśka z uśmiechem politowania, — musi zawsze robić ktoś taki, jak strach na wróble... Tem niemniej nie chciała odmówić...
Nie mogła teraz odmawiać żadnemu dobremu uczynkowi, bo nużby się to odbiło na Zdzichu?...
Pojechała więc za miasto, na Salwator. W tramwaju było pełno. Na ulicach przyklejano jakieś nowe rozporządzenie... Ludzie gromadzili się przy wielkich, gęsto zadrukowanych afiszach. Tłum zwierał się w jedną grudę, ponad którą pochyło sterczały wychylone twarze. Czerwień słońca kończyła się u brzegu ich otwartych ust, — jakby skupieni, gromadnie pili tę czerwień, w milczeniu...
Wóz zwolnił koło jakichś składów wojskowych, przy których stały furgony, pod wartą z karabinami.
Tyle razy, panienką jeszcze będąc, chodziła tędy... Zawsze ją zadziwiał rzeźbiony szyszak kamienny i bronie, nad wrotami w gwiazdę wyrzeźbione.
Teraz wynosili żołnierze z podwórza niezmierne ilości koców, składanych wielorako, niby białe olbrzymie naleśniki.
Tramwaj popędził prędzej. Już za miasto prawie... Widać tu było najłaskawsze połyski zachodzącego nieba i odbitą w wygiętej Wiśle radość letniej pogody. Wśród domków, krzaków, drzew, wśród kamiennych ramion prostych tam i na Krzemionkach, wśród górek, dzierganych starym wapieniem, witał się pierwszy cień wieczoru z ostatnimi blaskami dnia.
Z daleka, daleka, jakby z czoła dwurogiego Fauna, — z pod klasztoru Bielańskiego, — płynęła Wisła, tworząc w roz-