Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/81

Ta strona została przepisana.

gwarach ziemi mglistą, westchnieniami spowitą drogę ciszy niebieskiej i różowej głębokości...
Maryśka szła powoli pod górę. Teraz minęła narożną kapliczkę z oskubanym świątkiem, pod którym, za drewnianą kratą płonęło kilka świec.
Kojąco na nią działały białoczerwone, małe, zgrabne, dobrze wychowane wille urzędniczego przedmieścia. Wśród serdecznego toku uczuć stawały ciche możliwości czystych okien, z białą klamrą termometru w pośrodku, — zapewne gazowa kąpiel, — zapewne dwie sługi... Taki naprzykład ogródek z różami, taki naprzykład serwis do herbaty, może nie platerowany, tam na werandzie, — może srebrny?...
W głębi, z pomiędzy domów, przeświecała, ślicznie wielkiemi ocieniona drzewami, droga na kopiec Kościuszki.
Gdy tylko skończy się zebranie, pójdzie tam Maryśka... I wogóle będzie odwiedzać to miejsce...
— Widzisz — mówił jej kiedyś Zdzich, na tej drodze, tu, żałuję, że nie jestem poetą... — I pokazawszy wielkie rzędy olbrzymiej alei: — Nie jestże to naprzykład harfa?... Słuchaj...
— Powiedz, co jest drzewo, albo gałąź?... Powiedz, czy to nie to samo, co ty?... Uwiódłszy ją w mrok pod mur cmentarza czepiał się rękami jej nóg. A gdy minął wszystką bieliznę i szmatki, trzymając w wielkich ciepłych dłoniach zwięzły spad jej chłodnych ud, — przylegał rozradowany twarzą do rąk jej, — które sklepiała skromnie na podołku sukni...
Zdawało się jej wówczas, że z ust Zdzicha rwie się ten sam szelest gładki i wilgotny, jakim trzepoczą liście... Że świętojańskie robaczki, migające w krzakach cmentarza i w drzewach alei, są zielonymi błyskami ich wspólnej radości... Radości, która tak lata po świecie, tak się rozkosznie dręczy...
Owiana czarem tych wspomnień, zadzwoniła na pierwsze piętro do Ciąglewiczów.
W mieszkaniu było zupełnie cicho... Słyszała wyraźnie świegot dzieci z ogródka i okute kroki żołnierskie na chodniku. — Czyżby się tak zagadali, że nikt nie słyszy dzwonka?...
Lekko nacisnęła drzwi. Były otwarte... Owionął ją zapach obcego mieszkania i obca cisza... W przedpokoju na stole, pod paltami, stała duża, biała salaterka z alabastru, na której leżały bilety. Z boku, przy piecu, rycina, podobno