Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/83

Ta strona została przepisana.

Nagle zdaleka rozległ się znów ten szybki, gęsty klekot... Zda się twarde, drewniane gdakanie...
— Co to jest?...
I znów kroki ludzi, śmiechy dzieci w ogrodach, hałas dalekiego miasta... Głaskający szelest nie wiadomo gdzie obracanych kartek... — Stare obrazy utraciwszy treść wniknęły głęboko w ściany, jak czarne dziury. Drzewa, szumiące za oknami utarły się w jedną tęczę z przelotem nieba i z blaskiem ścian...
W igraszkę posłusznych kwadratów posadzki, roztrącając połyskliwy spokój lakierowanych drzwi, — wpadł mocny śmiech czerwonych ust. — Wpadł — i znikł...
Ciąglewicz, ździwiony niezmiernie, zatrzymał się w drzwiach, nie chcąc budzić śpiącej. Jakie zabawne wydarzenie!... Maryśka siedziała, głęboko wtulona w fotel, z kapeluszem na bakier, z woalką osuniętą poniżej oczu, niby złapana w białą siatkę jej... Na zaczerwienionych od płaczu krańcach powiek supłało się słońce. Zbrzęknięty trochę koniec nosa świecił się białą iskierką. Rozchylone usta oddychały głęboko. Widocznie chciała była poprawić swą pozycję przez sen. W rękach bowiem trzymała fałdy sukni, odsłaniając wysoko nogi, założone jedna na drugą i wysunięte na pokój.
Biedactwo — pomyślał, patrząc na nią, wciśniętą w karło, rzuconą w głąb, niby sztuczka zmiętego jedwabiu... Po wyprężonych i smukłych jej łydkach, ubranych w dobrze naciągnięte czarne pończochy, szła mucha.
Ciąglewicz śledził z uśmiechem drogę malutkiego owadu po smukłym kształcie w górę, aż ku zmarszczkom kolana. Tu mucha przysiadła w różowiejącym przez pończochę zgięciu i uderzać jęła malutką trąbką raz za razem, w oczko jedwabiu.
Ciąglewicz, odwróciwszy się, chrząknął donośnie...
Maryśka drgnęła... Oto prysła przed nią szyba masarni, złączone ramą rękawa twarze jej i Ciąglewicza rozbiegły się... Ciąglewicz znalazł się przy biurku Zdzicha, z dymem papierosa nad głową...
— Ależ, niech pani sobie nie przeszkadza, niech pani odpoczywa!
Przetarła oczy. Stał w drzwiach salonu, różowy od blasków zachodu, z dziwnym uśmiechem na ustach. Jego orzechowe oczy nieprzyjemnie kłuły Maryśkę...