Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/88

Ta strona została przepisana.

Karowskiemu robiło się straszno, mimo że przytakiwał ciężką głową... Bo jakże? Pieśń tę potopili we krwi jego rodzice, on ją powiedział synowi z całym szacunkiem, jaki się ma dla spraw, w których użycie nikt już nie wierzy...
— Nigdym nie myślał, — mówił teraz, chowając skwapliwie w mroku swą twarz, — że dożyję tak pięknych chwil... Więc jednak młodość i wogóle wszelkie ofiary...
Z żarłoczną radością patrzył na syna, który nic nie wie o ofiarach, nie idzie po błoniu, nie śpiewa wielkiej pieśni, ale zato naciąga łuk bez celu i bawi się spóźnioną, jak na swój wiek, zabawą...
— Nigdym nie myślał, — niech mi pani wierzy, pani Marjo.
— Że co? — przecknęła się.
— Ze dożyjemy tak pięknych chwil?..
Uśmiechnęła się dwuznacznie. Postanowiła słuchać Karowskiego, korzystać, uczyć się. — Przecież mówił coś budującego... Zdzich nawet nie wie, jak mądrą ją zastanie, gdy wróci...
Karowski opowiadał o Rosji, skonstatowawszy poprzednio, iż my, aby mówić o sobie, musimy mówić o naszym panu o naszym wrogu. Więc o Rosji... — Ogrom ziemi, ogrom bogactw, ogrom płodów, surowców... O tym, jakie tam ludy zamieszkują...
Rzeczywiście Maryśce nigdy nie przyszło na myśl, że tam mogą mieszkać rozmaite ludy...
Jakie tam ludy zamieszkują, o co walczą, jak żyją... Ale przedewszystkiem, — że tam jest ten chłop, ten chłop, który idzie z zamkniętemi oczyma, za ziemią... I urzędnicy... Ci muszą mieć ciągle nowe kraje do administrowania... Muszą wciąż nowe kraje objadać, opalać, nasiadać i toczyć...
— Ach tak, — myślała Maryśka, — poprostu, jak w Faraonie Prusa... I zapewne dla każdego z nich, przygotowana jest piękna kobieta, która goła zjeżdża na muszli, po uczcie...
Karowski przestał mówić. Słychać było wyraźnie daleki rozgłos miasta, szum liści, płynący z drzew nieustannym poszeptem, jakieś stłumione głosy rzeczy i stworów usypiających, zda się, samo układanie się powietrza wśród pierwszych mgieł i pierwszych nieruchomych świateł.
Szum liści... — Karowski słuchał go teraz, jakby to było wszystko, co w życiu jego zostało. Otwierał naoścież tym szeptom stare swe myśli... I marzył, nie śmiąc wyrazić tego