Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/90

Ta strona została przepisana.

jące, zda się, stare mury odległego miasta fosforycznym tleniem...
— Możemy sobie urządzić bez, — oczywiście, — wszelkich pretensji, rodzaj wieczorów florenckich, czy wieczorów nad Lemanem...
Karowski, nie znając żadnych takich wieczorów, niechętnie zmarszczył brwi. Cóż mu to chcą wyrzucić?.. Jaką znów wypomnieć lukę w wykształceniu, powstałą z poświęcenia, czy ofiary?..
Nagle, jakby się w istocie jego otwarło kilka głębokich komór, a głos poszedł w dół, bliżej ku prawdzie...
— Nie mam do nikogo ani gniewu — mówił, — ani złości. Należę, proszę pana, czy należałem, — bo cóż, dzisiaj ruina?.. Należałem do pokolenia, które...
Tu już przyłączył się do słów jego astmatyczny poświst gwałtownie wstrzymanej piersi. — Bardzośmy się trudzili, — i nikt nas nie pochwalił! — A swoją drogą gardziliśmy wszelką pochwałą... Mieliśmy wielkich wrogów i nie mogliśmy ich potępić... Nauka, która nas wychowała, uzasadniała najzupełniej istnienie tych wrogów... Walczyliśmy, nie znajdując w naszej nauce powodu naszej walki... — Myśmy się przecież wychowali na pozytywistów. Oddaliśmy krajowi dużo krwi i serca, uważając to jedynie, za nasz mechaniczny obowiązek... Wiecie państwo, — pan mówi o wieczorach florenckich, — co było moim ideałem i dźwignią wśród wszystkich prób i przeciwności? Jakiś uśmiech, jeden mój własny uśmiech którego nie rozumiałem i nie rozumiem, jeden mój własny uśmiech... — Bo zresztą, wszystko musiał był człowiek przyczynowo przebaczyć i uznać. W końcu myślało się, że rzecz zrobi się sama... Spokojnie, mechanicznie, naprzykład przez kooperatywy... Tymczasem nagle, niech kto powie dlaczego, wybucha porachunek!?! Cały świat do niego staje, — a my? Nie Polska, lecz my, pokolenie po powstaniu, a przed mądrością XX wieku... Kto nam wypłaci?!..
Karowski nie mógł wypowiedzieć tego, co nurtowało twardą jego pierś. To było zbyt proste i zbyt grube... Nazbyt już w oddechu w mięsie, ślinie, żyłach... Nie o to, że się gdzieś brodziło kiedyś, krańcami wygnania, w pustych czarnościach... Że się przetrwało wieki oczekiwań... I że całe poświęcenie życia, gromadką kilku mogiłek, zmarniałych na wygnaniu dzieci, pokutuje zawsze w kącie przemierzonej drogi...