Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/92

Ta strona została przepisana.

— Całe życie na wygnaniu... Z kamieni robili ziemię... Pochowali tam czworo swych dzieci... Stracili tam całą swą miłość. A nas już, — uśmiechał się sceptycznie — mało obchodzi, za co właściwie na to wygnanie poszli...
— Zresztą wszystko jedno, — pisnął cieniutkim, pękniętym głosem Karowski, — my i tak mamy znów naszych powstańców, nowych, mamy nowych powstańców!!!
Pierzasta strzała, wypuszczona z luku Adolfa, z słodziutkim jękiem przeszyła powietrze.
— Mamy nowych powstańców, chociażby na darmo! I wszyscy tam pójdziemy! Wszyscy!! A o wieczorach florenckich... — Głos Karowskiego skurczył się, zmiął, zaskrzeczał, jak stary zegar. Głowa się potoczyła na przysadzistych barkach, niczem wahadło, w prawo, w lewo... — A o wieczorach florenckich, to ja nic nie wiem...
Liczenie łyżeczek ucichło... Zadrżała posadzka jadalni pod ciężkimi krokami. Zapalone nagle światło elektryczne wpadło z pokoju na werandę.
W drzwiach zatrzymała się pani Karowska.
— I poco ci to, Ksawery i poco ci to? — Mówiła głucho nie rozwierając ust, dziwnie przydymionymi słowami. — I poco ci to, Ksawery?...
Jej duży cień przesłonił grządkę ogrodu i pochłonął małą Magdusię.
— I poco ci to, Ksawery?...
Karowski nie ruszał się z miejsca, mlaszcząć z cicha, jakby ssąc łakomie swe rozgoryczenie. Pani Karowska podeszła do męża, ciężką ręką dotknęła lekko jego piersi. — Sam sobie szkodzisz...
Przez chwilę wszyscy słuchali sapiącego oddechu, niby dla stwierdzenia, czy istotnie sobie szkodzi. Ciąglewicz tylko czuł się trochę obrażonym. — Czemuż się ten stary rzuca o te „wieczory“, skoro nie wie, o czem mowa?...
Karowska, trzymając wciąż męża przy sobie, usiadła koło Maryśki. — A teraz moje interesy do pani, nasze interesy... — Maryśka uprzejmie zwróciła głowę.
Szło o bieliznę dla Strzelców, przecie w każdym domu coś się znajdzie... Ale trzeba kwestować, — a przytem zakładamy własne narodowe szwalnie...
Karowski stał wciąż bezradnie przy żonie, trzymając ją za rękę, zapatrzony w dalekie ciemności...