Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/94

Ta strona została przepisana.

się jakoś usprawiedliwić i właściwie sam nie rozumiał, ani z czego, ani przed kim... — Ciężko jest przeżywać na starość, co się przeżywało już raz w młodości... Zwłaszcza, że u nas w Polsce tak się hasła zazębiają... Bo co? Czy chłop się ruszy? Chłop się nie ruszy... A co zrobić, żeby się ruszył?... — Milczeć o tem, coby porwało robotnika... A milczeć o tem, coby porwało robotnika, to znaczy w miastach skłamać... A przecież w mieście się myśl wyrabia, nie na wsi... Chłop pójdzie, jeśli mu to powie jego władza, to znaczy ksiądz i dwór... Ale ta władza nie zechce nigdy powiedzieć tego, co mówi inteligent w mieście robotnikowi. — Karowski zwiesił głowę na piersi, westchnąwszy ciężko z astmatycznym świstem...
Ciąglewicza niecierpliwiło to rezonowanie i chciał innej lżejszej rozmowy. Pochylił się nad Maryśką, wskazując jej Magdusię i Adolfa.
— Niech pani patrzy, — rzekł — jak ładni są teraz, istny pomniczek!...
Pokiwała głową.
Ich lekkie sylwetki rysowały się na tle seledynowego nieba, miękkim płynnym splotem objęcia. Za nimi w skrótach mroku rozwijał się fronton miasta, niczem rozległa palisada kamienia, podpalana od dołu lśnieniem bladej światłości. Od murów tych, tu i tam rozdartych przez cień, szczerbionych mrokiem, od kopół rozdartych, nad rzeszą kamienia zadumanych i z pośród wież, — szedł aż tu, aż tu kroczył tysiącami odgłosów gwar miasta. Jak gdyby tam w zbiegowisku dachów stało się coś, co z wszystkich załomów i odwiecznych wyniosłości muru żenie głębokie westchnienia podziwu...
Magdusia odsunęła się od Adolfa. Rozłożywszy ramiona chciała stąd zmierzyć rząd dalekich, równych świateł, który się palił z boku, zapewne na torze kolejowym, w gęstej ciemności, sznurem brylantowych iskier.
— Czy ja to obejmę?... Gdybym objęła, to tak, jakbym mogła powiesić na szyi... — Chciała tak rozłożyć ręce, by końce palców pokryły się w przestrzeni z końcem i początkiem świetlnego sznura.
Lecz Adolf przeszkadzał jej, zakrywając sobą przestrzeń.
— Szczęśliwy wiek, — westchnęła półgłosem Maryśka.