Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/97

Ta strona została przepisana.

Byli teraz przy kościele św. Salwatora. Wysokie korony drzew poniechanego cmentarza, zagarniały dużą przestrzeń nieba, mieszając chwiejnym poruchem całe kiście gwiazd w swój wieniec czarny. — W głębi stał kościół biały i samotny.
Adolf wyjął z kieszeni dwie srebrne korony, szybko wcisnął je Maryśce do skarbonki i uciekł przez otwarte wrota na cmentarz.
— Jaki dziwny chłopak, — rzekła Maryśka. — I nagle utkwiły jej mocno w pamięci wrota cmentarza, świst trawy pod stopami uciekającego, czarne pnie drzew i łuna dalekiego miasta.
— Nie tyle dziwny chłopak, — objaśniał Ciąglewicz, podczas gdy zstępowali w dół do tramwaju, — ile dziwnie chowany... Rodzice trzęsą się nad nim, — a chłopak rwie się do życia... Nie puszczają go do publicznej szkoły, a chłopak tęskni za kolegami... Nie pozwalają mu należeć do żadnych sportowych towarzystw, a chłopaka aż roznosi energja... Chcieliby, aby siedział przy maminym fartuszku, a przecież sami, w związku z swym tułaczym losem ileż mu świata pokazali?! Niechże pani sobie przypomni, że chłopak ten, mając ośm, czy dziesięć lat, odbył z nimi wielką podróż z Syberji dookoła świata!...
Maryśkę dziwiło, że Ciąglewicz wszystko umie cierpliwie wyjaśnić i udowodnić. Zdzich nigdy nie umiał tak tłomaczyć. Trzasnąłby odrazu, — idjota, albo osioł, — i już... Zdzich...
Gdy weszli w miasto, ogarnął ich tłum, który dążył do wielkiej arterji ruchu, prowadzącej z dworca dokoła miasta. Masy ludzi zalegały szczelnie ulice. W pośrodku, między połyskliwą ścianą wysokich domów a czarną falą plant, błyszczał, jak ciemny lód, gładki asfalt gościńca.
Odbijały się w nim różowe, niebieskie i czerwone światła pstrych lampionów, którymi poobwieszane były wszystkie werandy kawiarń. Bowiem gazety wieczorne przyniosły wiadomość o zwycięstwie i iluminowano wszystkie publiczne lokale.
Gościńcem tym, wśród skocznych ech orkiestr kawiarnianych, w wielkim zdumieniu ogromnej rzeszy, szli parami i rzędem i po dwóch i po pięciu i kupą i najdziwniejszym luzem żołnierze, wracający z dalekich pól zwycięstwa...
Maryśka nie wiedziała, jak długo na nich patrzy... Czy