Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/98

Ta strona została przepisana.

stoi na miejscu, a oni się przesuwają, czy też naodwrót, — oni stoją, jak słupy, ona zaś wędruje gdzieś pośród nich, ku jakimś smutkom, ku ostatniemu wyczerpaniu...
Szli sobie powoli, tak obrośnięci, tak zniszczeni... W płaszczach pomiętych, niby ciosanych tysiącem załomów w szarym kamieniu. Łypiący przekrwionymi ślepiami, dźwigający zgarbionemi ramionami, ciężkie, owisłe ręce... Szli miarowym krokiem wielkiej przestrzeni, z szorstkim klaskiem rozgrajdanych butów, poprzez echa muzyki i przez odbicia lampionów w asfalcie, ni to przez małe, tęczowe kałuże... Krokiem cierpliwym, nierychliwym, który nie zna celu, nie idzie a spada i nigdzie już nie dąży... Niektórzy bez czapek, z głową obwiązaną szmatami, brudniejszemi, niż onuce. Niektórzy, niosąc bezmyślne twarze z niewiadomem utęsknieniem zwrócone ku czarnemu niebu... Niektórzy gładziuśko ulizani, jakby wypłynęli z pod wody, inni zmierzwieni, jakby ich tu jeszcze na ulicy tyrpała straszna wichura...
Zaś inni jeszcze, przebierający w czarnych palcach gronka kurzu, ziemi, czy tajemnej drogi, — ze słomą na płaszczach, z pajęczyną na grzbietach, — rzekłbyś wyrzuceni z za-piecka długiego snu...
Tłum wpadał między nich, zalewał pstrą falą to wolne strzępienie się ruchomych stołbów sukiennych z ciemnego załomu ulicy... Wtedy szare grzbiety płaszczów skupiały się w zwartą grudę, chłonącą śmiech, podawane jadło, owoce, papierosy...
Chciano się z nimi rozmówić, winszowano sławy, pola walki, zwycięstwa, glorji...
Lecz żołnierze mówili obcym, poplątanym językiem, który dziwnie starczo i boleśnie kwilił im w nieruchomych wargach...
Więc powoli rozstępowała się ciżba w milczeniu, szmat sukna znów się dzielił i rozłaził na strzępy... I znów po gładziznach asfaltu, wśród głuchego łomotu narodowych hymnów, przez złotą łunę ulicy szły postacie żołnierskie, podobne do ciemnych zlepisk kurzu...
Maryśka oburącz chwyciła za ramię Ciąglewicza.
— Och panie, — och panie, jakież to smutne...
Z pobłażliwą cierpliwością starał się jej to wytłomaczyć... — Ludzie ci będą zahartowani na całe życie... Teraz dopiero stają się mężczyznami...