Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/99

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak, ale mój Zdzich poszedł w ten magiel... I tak jest dzielny i tak, dosyć się już wżyciu hartował...
Ciąglewicz nie odpowiedział. Miałże jej tłomaczyć, że niemasz granicy hartu i niemasz dostatecznej próby twardości ludzkiej?... Że doskonałość cnoty, nawet dla najlepszych, jest w końcu niedościgła?...
W pochodzie spotykało się coraz częściej nosze... Złożeni na nich wojacy, podobni byli do chłopskich świętych męczenników... Tłum rozstępywał się im szeroko. Płynęli nisko nad asfaltem, unosząc w górę, z trudem, ciemne głowy, podobne do nadeptanych grud ziemi...
— Ach widzi pan, — rzekła Maryśka do Ciąglewicza, nie zważając, że obiema rękami trzyma wciąż jego ramię. — Teraz będą tak iść codziennie, ze wszystkich stron...
Uznał za konieczne, odprowadzić ją stąd, tembardziej, że czepiała się go właściwie... Bo jakże to inaczej nazwać?! Głuchy i gorzki śmiech pobłażliwej pogardy zadrżał mu w głębi piersi. — Męzczyzna musi warować przy swej kobiecinie — pomyślał Ciąglewicz, prowadząc Maryśkę do teatru i prawiąc o jakimś obowiązku, — musi warować, bo inaczej... Co to jest kobieta? Powój, nić, pajęczyna...
Właśnie skończył się akt. Publiczność, przepełniająca krzesła i ciemne, ciasne galerje prostokątnej sali, waliła brawo. Ludzie tak byli ściśnięci, stłoczeni, że z pierwszego rzutu oka trudno było rozróżnić, czy rękami tylko klaszczą, czy też i głowę o głowę zderzają... Na sali snuł się jeszcze dym patryjotycznych wystrzałów, pomięszany z zapachem szminki.
Ciąglewicz prowadził Maryśkę tylnym wyjściem za kulisy. Musieli przejść przez długą sień, w której przytulone do ścian, lub rozchybotane w przeciągu chwiały się płócienne domy, fragmenty pałaców, pionowo ustawione trawniki i wszelkiego gatunku udanie...
Przy wejściu, koło rekwizytorni spotkali Kościuszkę, paru kosynjerów, moskali, trójcę poetów w togach z obrazu Styki, Skargę w tombakowym łańcuchu, Wernyhorę z lirą i Rejtana z rozpiętą koszulą.
Jakby ktoś wszystkie widokówki razem zebrał i przetasował...
Maryśka, opanowawszy pierwszy przestrach, chcąc nadrobić miną, poczęła wstrząsać skarbonką i kwestować.
— Cała polska Walhala, — śmiał się Ciąglewicz.