Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/108

Ta strona została uwierzytelniona.

gadzał Chopinowi. A znów gdzie indziej nie chciał się zgodzić i ostatecznie odmówił, niby to że mu będą przeszkadzały rozmaite balowe dystrakcje i gra w karty, i tańce, i w ogóle hałasy.
Gdy jednak swoich tu spotkał w Londynie, tych swoich ludzi spod znaku Mazurka Dąbrowskiego, och, w tedy, dla nich, z nimi! Z nimi wszystko najlepsze, z nimi najmilsze wszystko, dla nich na piętra wspinać się, na czwarte, piąte, szóste, nic mu to nie szkodziło. I że mu piersi rozsadzał kaszel na ciemnych, krętych schodach, i że te żołnierzyska kurzyły wiecznie fajki, od których brały mdłości pana Fryderyka, i że pewno gadali, chrząkali podczas jego muzyki, i że go zanudzali, aby im grał do tańca...
Naturalnie, że grał, ach, ile tylko chcieli!
Tu w Londynie spotkał byłych żołnierzy powstania 1831 roku, starych wiarusów, którzy po nieszczęśliwej kampanii klepali w Anglii biedę zakładając z przezacnym żołnierzem tegoż powstania, hrabią Worcellem, natchnione wspólnoty socjalistyczne. Zakładali wspólnoty, świat w planach swoich przerabiali a zarazem patrzyli, jak życie, niby nurt niewstrzymany, znosi ich coraz dalej i dalej od granic ukochanej ojczyzny.
Wśród tych starych wiarusów spod Grochowa, Iganiów, Ostrołęki zakwitał nie ów ziemski, salonowy, zakwitał Chopin wieczny, skromny, cierpliwy, kochający, nieśmiertelny muzykant tego wojska i boju, i sprawy. Musiał ich był w ostatniej ziemskiej wędrówce spotkać jeszcze, musiał był ich ucieszyć, choć raz jeszcze przylgnąć do tego właśnie źródła, z którego pierwszy sław-