Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

których głębi po dzień dzisiejszy truchleją serca, dzieła, których czar niepożyty szumi zawsze skrzydłami młodości.
Tych dwu koncertów już by starczyło, by się takie czarnoksięstwo dokonało, że naród cały piękną karteczką nut szopenowskich duszę swą światu objawił i zaraz zwyciężył jakże szczytnym zwycięstwem: niczego nikomu nigdzie nie odbierając wszystkiemu wszędzie dał siłę nową, tak młodą, iż czerpią z niej już sto lat wszyscy najwięksi i końca młodości tej nie widać i zdaje się, jakby na wieki owa młodość szopenowska wszystkie inne, przyszłe, choćby najdalsze już w sobie pomieściła.
Dlatego to powiadam, że Chopin odfrunął: bo jakże określić inaczej, aby wyrazić niezwykłość zjawiska? Że jako osiemnastoletni chłopiec chodził tędy w Warszawie, po Krakowskim Przedmieściu, że partytury swych koncertów z domu do sali konserwatorium przenosił młokosik elegancki, a to już były wcale nie dwie jakieś tam bardzo dobrze sporządzone partytury, a tylko zorze nowej pogody tonów. A on nie był już wtedy powabnym młodzieniaszkiem, lecz ptakiem uroczonym, w którego piersi drżała nowa muzyka świata.
I tak to było zawsze, wszędzie, ze wszystkim, czego tknął: tu Ojczyzna, tu znów epoka współczesna, tu świat, a tu on, Chopin, i przy krwawiącym boku najdroższej Ojczyzny, i wśród epoki rozsrożonej piorunem Beethovena, i na świecie roztrzęsionym od nowych praw, Chopin zawsze najbliżej tego wszystkiego