Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

a zarazem najdalej lecący naprzód. Więc tu, blisko, przy Ojczyźnie, w epoce i na świecie, a zarazem nieustannie gdzie indziej! Gdzie?
Na dalekim progu nieśmiertelności.
Gdy się znalazł na szerokim świecie wątły, grzeczny grymaśnik wśród towarzystwa owoczesnych geniuszów i owoczesnych emigrantów naszych, działaczów czy rębajłów, zaraz mu nasi kładli w uszy, jakby winien pracować dla Polski. Wszyscy nasi owocześni geniusze odkupywali Polskę ogromnymi słowami, wynosili pod niebo i na krzyż przybijali, aby Jej krwią odkupić cały świat.
Oni w opończach chmurnych, płaszczach, czamarach, a cóż on, ten Fryderyk, rzekomo autor „modnych salonowych walców“, we fraku przykrojonym wedle ostatniej mody, on, który na królewskim dworze żądał dla swej muzyki ciszy, jakiej wielmożnym gościom nie mogła żadną miarą narzucić etykieta, a potem słaby, ach, już śmiertelnie chory, chodził po czarnych schodach na piąte piętra do prostackich wojaków polskich i tam przygrywał im nieomal że do tańca, ale opery nie chciał dla Polski napisać mimo rad Mickiewicza i mimo że Rossini, Meyerbeer zdawali się operą właśnie zmieniać porządek świata.
Oni tak, a on nie. Dlaczegóż więc, dlaczego?!
Widzi mi się, że tak się działo dlatego, iż była w tym geniuszu wiedza spraw wyższa od tej, którą posiedli inni. Wiedza, która czyniła, że choć współczuł jak inni, że choć tak samo cierpiał nad sprawami ziemskimi, przetwarzał je, zwyciężał i zanosił na takie wyży-