Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Mógł też zawołać: — A mówiłem, że ta bomba kiedyś na koniec pęknie!
Albo wreszcie: — Niech sobie idzie, Anglik, nie Anglik, cóż ja mu na to poradzę.
Czytelnik może mi wziąć za złe, że znając osobiście owego dygnitarza wkładam mu w usta tylko trzy wersje wypowiedzi. Ośmieliłbym się pomyśleć jeszcze i o czwartej, również zupełnie możliwej, to jest, że dygnitarz zawołał:
— Niech go wszyscy diabli wezmą!
Anglik zaś idzie tymczasem w kierunku Żelazowej Woli. Podczas pielgrzymki tej rozmówił się widać z tubylcami, albowiem w miasteczku wszystko już wszystkim wiadomo: Anglik podąża pieszo do Żelazowej Woli, aby zobaczyć ziemię, wodę, niebo i dom, miejsce i rzeczy, wśród których przyszedł na świat taki muzyk jak Chopin.
Ziemia, woda i niebo! Alboż my wiemy, jakie one są tutaj? Nie wiemy, bo kochamy ziemię tę, wodę, niebo, chociażby szare, jak dnia tego w jesieni. Anglik zaś nic nikomu o tym nie powie. Znacie przecież Anglików i wiecie, jak bardzo są milkliwi. Jakże więc poznać czy w jego wyobraźni godzi się obraz tutejszego świata z muzyką, która z tego świata wynikła?
Czy mu się to układa harmonijnie, że tu droga prowadzi, a tu już trochę dalej zachwiała się i przetoczyła i z piaskiem u brzegu łąk zanikła. Czy mu się to układa, że tam drzewa, a tutaj chaty stoją słomą kryte, prowadzące ku wzgórzom jakimś, na które kiedy wejdziesz, rzeczkę w parowie dojrzysz szemrzącą i wy-