Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

gli nigdy. Napawał się tym i nasycał i to były zapewne owe pierwsze dźwięki, które się mnożą, stroją i cieszą w człowieku, mającym władać czarem muzyki.
Ale od tego do tego, by położył był ręce na klawiaturze paroletnim chłopaczkiem będąc i aby te ruchome, kością wykładane stopnie harmonii otwarły dziecku od razu wszystką swą myśl i wszelkie możliwości?... Aby gdy ton jeden uderzony, wszystkie do słuchu dziecka przybiegły i zwierzyły od razu jak się łączą, jak wiążą, którędy dokąd prowadzą a którędy chodzić z nimi nie można, i aby jeszcze od razu ukazały tysiące pięknych miejsc, w których nikt nie był dotąd, choć przecież miejsca te od wieków na próżno czekają pomiędzy klawiszami?!
Jak się stało mówiąc po prostu, że gdy palce na klawiszach położył, zrozumiał wszystko, co jest w zakresie harmonii?!
Nastaję na tę chwilę, gdyż musiało się to było dziać i stawać jakoś, a cóż bardziej tajemniczego? Jeden, dwa palce na klawiaturze, trzy, dwa jednej ręki i drugiej, i wszystko jest wiadome, i czteroletni człowieczek przemienia klawiaturę w morze pełne nowości brzmienia. Dziś, wczoraj, jutro przybiegł, spróbował — zadźwięczało, wybrał, złożył, rozłożył — tony prysły, sprzęgły się mocniej, ściślej, wyskoczyły z osi porządku swego, sprzęgły nowy, nie znany dotąd, a on, chłopczyna, płynie radością swą pomiędzy nimi i ma je pod palcami jak jezioro, jak rzekę bez końca i bez końca — to nie rzeka, to chyba morze całe!
Musiało się to było stawać samo z siebie, dziś, wczo-