Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

świadczał, doskonalił, nie bębnieniem, lecz jakimś własnym osobliwszym wyczuciem.
Była zatem nie tylko w samym usposobieniu muzycznym, lecz i w palcach tego chłopca przedziwna jakaś mądrość własna, wytyczona tak świetnie, że nigdy bogactwo ręki bogactwa duszy nie ośmieliło się przesłonić.
Podziwu godna rzecz, że dary takie w chłopcu umieszczone nie odebrały rodzicom równowagi w wychowywaniu Fryderyka. Szło dobrze naprzód. W matce, pani Justynie, znachodził zawsze niewysłowione szczęście syna, a pan Mikołaj miarę i piękno języka francuskiego w Warszawie wykładając tyle okazał słusznego spokoju, że się do talentów syna nie mieszał.
Musiał być dom Chopinów, w te czasy zbytku tak skromny przecie (stancja dla chłopców z lepszych rodzin), domem wdzięcznym, pełnym porządku, pobłażania i wesołości. A tu tymczasem młody Fryderyk przyciągał był talentem swym świat coraz wyższy. Piękne granie chłopca sławne już było w całym mieście, sławą we wszystkich salonach już dźwięczało.
Salony i salony, i aż sam dwór! Do syna księcia Konstantego, Pawła, wzywany był Fryderyk co niedzielę i w Belwederze popołudnia spędzał na zabawie, muzyce.
Na zabawie, muzyce, u księcia Konstantego — młody chłopaczek Chopin... Czy wiesz, chłopcze, że tu przebywasz w czarnym gnieździe niewoli?! Twoje młodziutkie kroki prowadzi poprzez pokoje belwederskie gwiazda twoja, muzyka. Chłopaczku nasz jedyny!