Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/56

Ta strona została uwierzytelniona.

ne buciki, sława, najdroższe bibeloty, ale w sobie kamienie młyńskie dźwigasz, z drobnej pestki gotóweś świat utoczyć, z czterech, czy pięciu tonów zapomnianej śpiewki wznieść całe prawo piękna.
Tak się stało, gdy po rozpaczy przeżytej w Wiedniu, w Sztutgarcie, przybył Chopin jesienią do Paryża. A tu? Tutaj ocean szumi znowu, przecknęły się porywy tonów, już można schronić się pośród fal niezgłębionych i tylko wyłaniać się na brzeg i popasać bezpiecznie.
Cóż to znowu za wyspa ten Paryż! Tu dopiero jakież koty tłukące butelki, jakież wspaniałe pojedynki kaczorów z gęśmi, jakież lisy, jakież gąsiory i jakież krowy pompatyczne!
Cóż to za wyspa, której marzenie szalone miecie gromadę duchów, Balzaków, Heinów, Berliozów, Lisztów, Rossinich, Meyerbeerów, proroków, Mickiewiczów, Quinetów, Micheletów, chemików, filozofów, wodzów i generałów, powstańców, wszelakiego rodzaju spiskowców, wszelkiej odmiany królów! Cóż to za wyspa od kamiennego torsu Wersalu przez Łuk Tryumfu aż po rozwarte objęcia hieratycznych Tuileriów, spoczywających w nieśmiertelnej powadze nad rzeką.
Kto tu, kto najważniejszy? Duch łaciński, czy krew ludu pomieszana z krwią królów, czy kobieta, która w pałacach nad tą rzeką żyje jak nigdzie indziej, czy wino, czy też genialny rożen kuchni wyśmienitej, dowcipne słowo, czy praca gilotyny, wolność ducha i wolność śmiecia, strzegące tutaj wspólnie godności człowieczeństwa?!