Tu Chopin odżył. Niech romantyczna rana broczy. Im więcej broczy, tym ocean tragiczniejszą muzyką dźwięczeć będzie. Im piękniejsza muzyka oceanu, tym niech będzie życie zabawniejsze. Im ciężej tam w głębinach, tym lżej na powierzchni, ach, co za rozkosz w takowym przeciwieństwie!
Tak sobie to ułożył i urządził w Paryżu. Ale nim się to ułożyło, urządziło, musiał był walkę stoczyć rozstrzygającą, na tej nowej, paryskiej wyspie światowych doczesności z dwoma przedziwnymi stworami, ze smokiem i z profesorem. Ze smokiem owoczesnej muzyki, Lisztem, i z profesorem, ale nie takim, jak poczciwina Żywny, lecz profesorem kusicielem, największą pianistyczną doskonałością ówczesnego świata, Kalkbrennerem.
Chopin chce umieć grać doskonale jak sam Kalkbrenner. A Kalkbrenner powiada: — Tego się będziesz pan musiał uczyć ze trzy lata.
Chopin do domu pisze, z domu krzykiem odpowiadają, cała familia, z dzielnym Elsnerem na czele, że przecie w domu się nie uczył, nie bębnił wcale, a i tak wszystko umiał od razu.
Pokusa jest zbyt wielka: technika, doskonałość!
Zaczynają naukę. Śliczna nauka, którą z lekcji na lekcję pochłania coraz prędzej żywioł oceanu. Kalkbrenner coraz częściej ręce kładzie po sobie i prosi ucznia swego: — Graj co sam wiesz...
Znakomity Kalkbrenner, jak ongiś dziadek Żywny: podziwia talent ucznia.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/57
Ta strona została uwierzytelniona.