Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Liszt? Ale ten smok grzmiącą paszczęką klawiatury pożerający wszystko, Bacha, Schuberta, opery, pieśni, folklory, wszelkie tańce, wszelką muzykę wszystkich części świata? Ale Liszt? Dziki czikos w sutannie, a zarazem rękodzielnik siedmiomilowy, tchnąca papryką stara panna sentymentalna o kopytach Atylli, diabli ogon na klawiaturze, a w oczach łzy duchowne?!
Ten smok siarczysty, gdy się spotkał z muzyką szopenowską, przeraził się i co prędzej zapadł w sitowia.
Na jakiś czas zniknął z estrady i w ukryciu nałamywał wspaniałe palce do tej nowej muzyki. Gdy je nałamał, wyłonił się z sitowi prześwietnym szopenistą i dalejże Chopina ścigać jego własną muzyką.
Fryderyk chodził dokoła tego smoka z cierpliwym pobłażaniem. Wystarczyło pomiędzy nimi zawsze jednego malutkiego zaklęcia, aby ognisty smok przywarował potulnie. Zaklęcie to: mazurek. Tak przezywał Chopina Liszt! Wielki czikos rozumiał, ile w owym tytule, ile w owym gatunku, wprowadzonym drobną ręką Chopina w świat form nieśmiertelnych, było wyższości nad wszystkim, co budowali wówczas inni. Wyższości i geniuszu!
Inni: talenty, kunszt, rozumy, zręczność, płynność... On, Chopin, łaska uświęcająca, do piersi ludu słuchem nieomylnym przywarta. Nie rozkosz to? Tam w głębi oceanu tragedia gra, a tu za parę dźwięków tej tragedii oddaliby ci wszystko i masz wszystko!
Smok przed powiewem onych dźwięków pod ścianami przemyka, wszystko, wszędzie otworem, pałace i sa-