Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

miłość zaboru i ofiary, wyzysku i opieki, rozpaczy i czułości.
Jak gdyby Chopin wiedział i pamiętał, że szczęście jego nigdy nie sprosta harmonii, której czekał od siebie. Łamał to szczęście, doświadczał go okrutnie, marnował każdej chwili. To on w tej grze bolesnej stał się zaborem, wyzyskiem i rozpaczą. To on przeniknął biernym urokiem życie swej ukochanej zagrażając jej spokojowi każdej chwili, żądając ciągłych ofiar, chorym wdziękiem przymuszając do nieustannej opieki i czułości.
Jak gdyby chłonął z tej kobiety nieopisaną bujność, jak gdyby gwoli wzniesienia własnej doskonałości, ciszy i nieśmiertelnej powagi potrzebował był takiego zgiełku, szamotania, jarmarcznego nieomal zamętu.
Przy pani Sand stworzył przecież całą drugą połowę swego dzieła. W tym rozgardiaszu powieściowej sławy, przyjaciół, dzieci, ogrodu, kuchni, stajni wzbijał się sztuką swoją jak najwyżej. Przy tej kobiecie stał się jakby pozorem, urojeniem małżonka, urojeniem ojczyma, urojeniem jakowejś gospodarskiej trzeźwości, urojeniem, czy też może ironią powszedniego człowieka, pozorem wcale drobnej a zgiełkliwej szarzyzny i może nawet wygodą pospolitej ucieczki, którą mógł był odbijać chlubnie w głębinie swoich natchnień. Widać, że potrzebował był, że musiał swoim mierzchnącym trwaniem nasuwać się, zachodzić na taką bujność, na taki wrzątek ruchu, pośpiechu, światła i niby wzniosły, czarujący pasożyt chłonąć tę bujność i ruch, i zgiełk, i światło.