Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/80

Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy nie ma przy sobie ukochanej kobiety. Już nie opuszcza łoża, ale wciąż jeszcze czeka, wciąż jeszcze nasłuchuje... Czeka, by sobie, jej, raz jeszcze zadać cios; że nie, że nie, że się nie zejdą nigdy, choć przecież wierzy, wierzy, że nie umrze, jak tylko w jej ramionach, jak byli ułożyli, kiedy tę miłość wielką zaczynali.
Cóż ta paryska wyspa? Powrócić jeszcze głębiej, powrócić jeszcze bliżej. Cóż tam te wszystkie wyspy! Ty jedna wróć, malutka, pierwsza, ukochana, rodzinna, gdzie byłem prawie niczym, zwykłym malutkim chłopcem, a dokoła przędło się ciche, zwykłe, najukochańsze nic.
I cyprysy mają swoje kaprysy — pisze z łóżka do kraju do ukochanej siostry prosząc ją o przybycie.
Przyjechali i już siedzą przy łóżku. Naparstek, haftowanie, profil siostry jak matki, najukochańsze nic błyska na końcu igły, podczas kiedy już coraz bliżej, zewsząd nadciąga śmierć.
Ten krzyk nie wyjawiony, nie zdradzony nikomu, że jakże śmierć, kiedy miłość mówiła, że tylko ona, miłość, wyda mnie z ramion swoich, że nie opuści do tej chwili ostatniej?!
Jakaż śmierć, kiedy ocean szumi wielką, dumną harmonią?! Ale w harmonii owej słychać znowu te ciche, smutne, pokutne słowa: gdyby nie oycu ciężar, natychmiast bym wrócił. I słychać żal, i duma z łoża się podnosi zraniona boleśnie, a usta wymawiają: gdybyż na polu bitwy...
Ocean szumi jeszcze, słychać porywy, tony, gdy oto