Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Życie Chopina.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Błogie ma życie tekst, gdy go mistrzowie grają, spokojny o swą treść, ozdobę, o milczenie. Czy jednak spokój taki nie zagraża martotą? Jakież życie tego samego tekstu, gdy go pochwycą czarne od atramentu palce młodziutkiej dziewczyniny, której się zdaje od wczoraj, że pokochała na wieki profesora fizyki?
Jakiż los tekstu, gdy go w górach, przed samą bitwą, przebębni żołnierz, tam nad stawem, we dworze, któremu to dworowi działa już oderwały dach i zawaliły balkon? Jakiż to los tych nut, które gra tam nad fiordem żona pastora, które gra w Niemczech właśnie w Cottbus pan rejent, a przy szpitalu dla górników pod Lille stara nauczycielka, a w New Yorku zagnany tam Rosjanin, jakiś były pułkownik, a w Teheranie zdradzony przez swą żonę Pers, właściciel szkoły tańca, a w garnizonie pod Równem młody kawalerzysta?...
Jakiż to los tych tekstów pod palcami wyznawców, którzy się tak przejęli muzyką szopenowską, że im na klawiaturze drętwieją palce ze wzruszenia, a przegub dłoni z rozmachu kamienieje. Olśnieni cudem myśli muzycznej, pedału puścić zapomnieli, z muzyki szum powstaje, istny czad się podnosi. Jakiż los tej harmonii, gdy wielbiciel tak się nią przejął, że w klawiaturę bije niczym w skałę, by z niej trysnęło wreszcie to cudne objawienie...
Los największy! Większy niż w ogniotrwałych skrytkach biblioteki, większy niż pod palcami genialnych wirtuozów. Los największy, jedyny!
Dążyć i dążyć, mylić się, błądzić i wzruszać nieustannie. W takim wzruszeniu tracić piękno i formę, i har-