Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Z aferą Mieniewskiego, z zakupionym Drążkiem przynieść dyrekcji plan uspokojenia na „Erazmie”, może w całym Zagłębiu, a w nagrodę oddać za to Coeurowi córkę?!... Niemniej, Kostryń wiedział, że będzie gadał, biegał, radził i donosił, że wszystko przygotuje, że z poczuciem świętego obowiązku zastuka do Coeura, prosić będzie o zdanie...
— Dlaczego?
Naprzeciwko walcowni pod olbrzymim stropem niby ogniska wytężonej uwagi, skupionej nieruchomo, płonęły elektryczne lampy. Właśnie wyjeżdżał z głębi na rozłożonym dźwigu rozżarzony do białości prostokąt żelaza.
Tak zwany zlewek.
Białe światło słaniało się wzdłuż roziskrzonych płaszczyzn nasycając ciemne zakamarki hali falującą poświatą. Kostryń skubał mięsko z kąta paznogcia i czekał, kiedy do rozprażonego zlewka przyskoczą hakarze i walcownicy z metalowym taranem.
Obserwował tę scenę przez szyby swej kancelarii co dzień prawie, od tylu lat. Zjawili się wśród kół, i stromych, śliskich blach niczym ruchliwe bałwany ulepione z błota.
Obstąpili gładką skałę żaru, spomiędzy zasmolonych kabatów wysunęły się żelazne żerdzie. Niech by córkę któregoś z nich chciał pan Coeur za żonę! Nogi całowaliby z wdzięczności! Córkę któregoś z nich? Kostryń obraził się na samego siebie za to porównanie.
Łomotali taranem, by zionącą kłodę metalu wepchnąć w system walców, spryskiwanych ustawicznie wodą. Z kłody rósł pień, czerwony pal, wąż długi, co-