Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/164

Ta strona została przepisana.



6.
W CHARAKTERZE PRYWATNYM...

— Pan Falkiewicz? Dobry wieczór panu — jęknął Kostryń z kanapy. — Pozwoli pan, że nie zapalę światła. Mam zmęczone oczy.
— Jeszcze widno — odpowiedział sennym głosem geometra. — Całkiem dobrze rozpoznaję pana dyrektora na kanapie. Tak. Przepraszam za śmiałość. Za nieproszoną wizytę. Nigdy przecież nie bywałem u państwa w charakterze prywatnym.
Zdania te wyłaniały się równomiernie, bez intonacji. Kostryń nie słuchał. Cóż go mogła obchodzić ta gadanina? Za parę minut musiał widzieć się z Drążkiem. Z żałosnym wyrzutem spojrzał na orzecha, leżącego pod fortepianem.
— Czterdzieści lat pracuję w naszym Towarzystwie. Tu młodość moja upłynęła, tu przeszedł wiek dojrzały. — Geometra wyciągnął przed siebie ręce. — Tu młodość, tu wiek dojrzały, tu starość nadchodzi... —
— Tak — ziewnął Kostryń — wszyscy życie tu kładziemy. Niech pan siada.