kiewicz zakrył twarz dłońmi, podniósł w górę ramiona, jakby w oczekiwaniu natychmiastowego ciosu.
— Proszę nie zawracać głowy, panie markszejderze! Chyba sam wiem, co podpisuję!!!
W świetle przedpokoju przypomniał sobie Kostryń, że Coeur dawał przecie raz jakieś perfumy obu paniom. Po swym powrocie z Francji. Więc nic, więc to nic złego, że Zuza pachnie Coeur‘em, skoro ma te same perfumy. Kostryń ucieszył się tak niezmiernie, że starego Falkiewicza pogłaskał po głowie i sam mu podał palto.
Auto czekało pod bramą. Geometra pomógł wsiąść dyrektorowi. Wieczór zapadał szybko, od strony huty wiało przez ulicę ciemnym, sinym tumanem.
— Ja wiem, czego panu brak — zaśmiał się Kostryń okrywając nogi skórzanym fartuchem. — Musi się pan ożenić.
Falkiewicz zdjął kapelusz.
— I mam dla pana żonę. Zacna, dzielna kobieta. Wdowa po felczerze. Pani Knote...
Geometra zatoczył się pod mur, fala czarnego dymu zjeżyła mu polepione włosy, Kostryń bryznął łezkami, samochód ruszył naprzód.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/168
Ta strona została przepisana.