Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/235

Ta strona została przepisana.



5.
KONSTELACJA DYREKTORA

— Ogromne jak kule — powtarzał Kostryń szczękając zębami pod skórzanym, zamoczonym fartuchem dorożki. Jechał na kopalnię incognito. Czy powiedzenie — orzechy jak kule — nie było zbyt wyraźne?! Rzucił się w głąb poduszek, aż futrzana czapka zsunęła mu się na czoło. Kule... A jednak przyjdzie kiedyś taka chwila, że się umrze. Nie mógł nigdy zapomnieć uczucia szczęścia, którego doznał po pobojach w nadkaspijskiej kopalni. Gdy przecknął się i choć jeszcze patrzeć nie mógł przez zapuchnięte oczy, stwierdził, że żyje.
Wysiadł teraz na rogu ulicy Przemysłowej i Miedzianej.
Uliczka była pusta, wiatr siepał się wśród domków, tłukł jakąś niezamkniętą furtką, spływał porywem wody w stromych ściekach. Wszystko, wszystko, wszystko, nawet Zuza rozpływa się w odgłosach kopalni! Rozumiał je lepiej chyba, niż rytm własnego ciała. Maszyna wyciągowa oddawała parę szybko, spło-